Takiego tygodnia na światowych giełdach nie było od lat. Ceny akcji to szły gwałtownie w dół, to rosły. Choć to spadków było więcej. Chociaż rynki akcji są mocno skomputeryzowane, na wielu z nich symbolicznym otwarciem jest wciąż uderzenie w dzwon giełdowy. W miniony wtorek na giełdzie nowojorskiej to otwarcie było symboliczne podwójnie: w dzwon uderzyła Bina48 – robot, którego zachowanie ma przypominać zachowanie człowieka. A to właśnie na roboty zrzucana jest część winy za to, co działo się w ostatnich dniach na giełdach, w pierwszym rzędzie w Nowym Jorku. Co do wahań notowań mają roboty? Duża część handlu jest zautomatyzowana. To algorytmy odpowiadają za bieżące decyzje o kupowaniu bądź sprzedawaniu akcji. Są w stanie przeprowadzić wiele transakcji w ciągu krótkiego czasu. Silniejszy impuls w postaci taniejących akcji jest przez algorytmy wzmacniany, gdy uruchamiają się transakcje stop-loss (przy określonym poziomie ceny walory są sprzedawane, by uciąć straty). Tego dnia, gdy Bina48 otwierała sesję na Wall Street, sekretarz skarbu Steven Mnuchin właśnie popularnością handlu internetowego tłumaczył dużą przecenę akcji na poprzednich dwóch sesjach (spadki zaczęły się w poprzedni piątek na wiadomość o większym od oczekiwań wzroście płac w USA – to sygnał wyższej inflacji i wzrostu stóp procentowych, co dla akcji jest zwykle niekorzystne).

 

W styczniu padł nowy rekord wartości kredytów udzielonych przez chińskie banki. Skala styczniowego kredytowania okazała się o blisko połowę większa od oczekiwań analityków. W styczniu chińskie banki udzieliły absolutnie rekordowych 2 900 miliardów juanów nowych kredytów. W ten sposób pobity został rekord sprzed dwóch lat wynoszący 2 500 mld CNY. Analitycy ankietowani przez Reutersa spodziewali się akcji kredytowej na poziomie 2 000 mld juanów.  Z drugiej strony trzeba wziąć poprawkę na chiński kalendarz – za dwa dni rozpoczyna się księżycowy nowy rok. Zatem styczeń był ostatnim miesiącem chińskiego roku. Ponadto też część banków mogła pożyczać niejako „na zapas”, ponieważ w lutym aktywność w gospodarce Chin będzie znacznie niższa niż w innych miesiącach. Mimo wszystko wpompowanie nawet w tak dużą gospodarkę równowartości 458 mld USD w ciągu zaledwie miesiąca jest zjawiskiem rzadko obserwowanym. Nawet w Chinach, gdzie państwowe banki w ostatniej dekadzie hojnie „wspierały wzrost gospodarczy” łatwym pieniądzem. Nadmierne zadłużenie sektora przedsiębiorstw (często kontrolowanych przez państwo) jest głównym czynnikiem ryzyka dla chińskiej gospodarki. Choć w 2017 roku władze ChRL uznały dalszą ekspansję kredytową za niebezpieczną, to oficjalna kampania delewarowania (czyli redukcji długu względem PKB) idzie jak po grudzie. Zadłużenie Chin w zależności od źródła szacowane jest na 210-250 proc. PKB, co jest poziomem wyraźnie wyższym od wartości uznawanych za bezpieczne. W przypadku Państwa Środka trzeba też wziąć poprawkę na specyfikę tamtejszej gospodarki, w dość pokrętny sposób łączącej kapitalizm z socjalizmem i państwową kontrolą nad kluczowymi sektorami (w tym finansowym). W gruncie rzeczy w ChRL nad wolnym rynkiem częściej przeważa siermiężny interwencjonizm wszechwładnego i autorytarnego państwa.

Złoto ma za sobą drugi z rzędu spadkowy tydzień – w miniony piątek uncja kruszcu kosztowała 1315 dolarów, tracąc na wartości 1,2 procent. To dość zaskakujące, zważywszy na korektę na Wall Street. Jeśli jednak spadki na giełdzie będą się pogłębiać, czas powinien sprzyjać notowaniom metali szlachetnych. Głównym „winowajcą”, odpowiedzialnym za spadek cen złota, okazał się dolar, który po niedawnym osiągnięciu poziomu najniższego od 3 lat, w minionym tygodniu zanotował 1,5-procentowe odbicie w górę. A gdy amerykańska waluta drożeje, spadają notowania kruszców, bo mocniejszy dolar hamuje popyt na metale szlachetne poza USA. W ubiegłym tygodniu, oprócz złota, spadki zaliczyły także inne metale szlachetne. Srebro potaniało o nieco ponad 1,5 procent (na koniec handlu w piątek uncja tego kruszcu kosztowała około 16,3 dolara), a jeszcze gorzej radziły sobie platynowce. Platyna zakończyła tydzień na 2,6-procentowym minusie (z ceną 965 dolarów za uncję), a pallad zanurkował w dół o ponad 6 procent – cena nieco poniżej 980 dolarów za uncję to najsłabszy wynik od października 2017 roku. Kruszce potaniały pomimo sporych spadków na Wall Street, gdzie indeks Dow Jones stracił w ciągu dwóch sesji aż tysiąc punktów, kończąc ubiegły tydzień na 6-procentowym minusie. A jeśli wziąć pod uwagę ostatnie dwa tygodnie, strata wynosi już 10 procent, czyli dwa razy więcej niż straciło złoto i srebro. Trzeba jednak pamiętać o jeszcze jednym czynniku, który może być obciążeniem dla metali szlachetnych, niezależnie od rozwoju sytuacji na giełdzie. Chodzi o rosnące oczekiwania wobec polityki amerykańskiego Fedu. Jeszcze na początku roku rynki zakładały dwie podwyżki stóp procentowych w USA. Dziś bardzo prawdopodobnym scenariuszem są aż cztery. W ten sposób Rezerwa Federalna może zareagować na rosnącą inflację.

Bitcoin staje się tak popularny, że tworzy niemal jedną trzecią całego rynku kryptowalut w Korei Południowej. Zdawać by się mogło, że 32,7 proc. wolumenu generowanego tylko przez jedną kryptowalutę to bardzo wysoki wynik, jednak jak wynika z raportu Korea Insurance Research Institute (KIRI) – wcale tak nie jest. Raport opublikowany w niedzielę wskazuje, że jedno z tradycyjnych już centrów obrotu Bitcoinem wcale nie skupia się wyłącznie na najstarszej z kryptowalut. Udział handlu BTC w handlu kryptowalutami ogółem jest wyższy w Japonii (aż 96,6 proc.), Wielkiej Brytanii (87,1 proc.) Brazylii (84 proc.) czy Rosji (83,7 proc.). Okazuje się, że Korea Południowa może pochwalić się jednym z najniższych wskaźników udziału Bitcoina w handlu kryptowalutami ogółem. Badacze zrzucają winę za tak niski wynik na karb popularności altcoinów w Korei Południowej. Jednocześnie, w grudniu minionego roku Koreańczycy z Południa byli odpowiedzialni za niemal 30 proc. światowego obrotu BTC generując średni wolumen przekraczający 3,6 mld USD dziennie.

Do krytyki kryptowalut dołączył ostatnio nie byle kto, bo Augustin Carstens, szef Banku Rozliczeń Międzynarodowych, czyli banku banków centralnych, nazywając świat wirtualnych pieniędzy kombinacją bańki spekulacyjnej z systemem Ponziego. To jedno z poważniejszych oskarżeń, bo Charles Ponzi, Amerykanin włoskiego pochodzenia, jest uznawany za twórcę pierwszej piramidy finansowej. Zbierał w 1920 r. w Bostonie pieniądze od ludzi, oferując im wysokie zyski. Początkowo je wypłacał, co zachęcało kolejnych klientów – pieniądze płynęły strumieniem. Proceder kwitł dopóki ludzie więcej przynosili niż wypłacali. Oszustwo wyszło na jaw dopiero, gdy zabrakło pieniędzy na wypłaty. Straty jego klientów szacowano na 15 mln dolarów. A sam Ponzi dostał 3,5 roku więzienia. Największą jak dotąd piramidę stworzył były prezes amerykańskiej giełdy NASDAQ Bernard Madoff. Swoje pieniądze z nadzieją na wysoki obiecywany zysk powierzyło mu 5 tys. osób, w tym wielu celebrytów – Larry King, John Malkowich czy Steven Spielberg – łącznie 65 mld dol. Piramida upadła w szczycie kryzysu finansowego w 2009 r. Śledztwo wykazało, że przez wiele lat Madoff nawet nie zadał sobie trudu, by inwestować wpłaty klientów. Został skazany na 150 lat więzienia. Giełdy i obrót kryptowalutami wymykają się obowiązującym regulacjom – technologia wyprzedziła prawną rzeczywistość. Instytucje finansowe w różnych częściach świata różnie reagują na tę sytuację. Próbują się bronić przed czymś, co dla wielu jest atutem kryptowalut – anonimowością. Dzięki temu mogą być wykorzystywane do prania pieniędzy, a tego banki nie mogą tolerować, bo są na to paragrafy. Lloyds Bank ostatnio zabronił klientom płacenia kartami za kryptowaluty. Wcześniej zrobiły to niektóre amerykańskie banki. Część brytyjskich banków odmawia udzielania kredytów hipotecznych klientom, którzy mają depozyty pochodzące ze sprzedaży kryptowalut – czyli nie do końca wiadomo skąd. Ale jednocześnie w grudniu minionego roku dwie amerykańskie giełdy CME i Cboe wprowadziły kontrakty terminowe na kryptowaluty, a JP Morgan i Goldman Sachs rozliczają te transakcje dla klientów. Kilka dni temu 50 luksusowych apartamentów w Dubaju sprzedano za bitcoiny właśnie. Jeden z nabywców skusił się na 10 nieruchomości, studio w Dubai’s Science Park wyceniane jest na $130,000 lub 15 bitcoinów, dwusypialniowy apartament to koszt $380,000 bądź 45 bitcoinów…Wobec braku przepisów kryptoświat pęcznieje.

Rekordowa kumulacja w Eurojackpot rozbita! Narastająca od grudnia 2017 roku kumulacja w Eurojackpot została rozbita właśnie dziś. Główna wygrana w wysokości 90 000 000 euro trafiła do grającego w Finlandii. Dwie najwyższe polskie wygrane wyniosły po 626 978,70 zł każda. Warto podkreślić, że Eurojackpot jest grą, w której pula na główne wygrane może wynieść maksymalnie 90 000 000 euro, czyli ok. 375 000 000 zł. Zebrane powyżej tego limitu stawki powiększają pulę na wygrane II stopnia. Dzięki temu w ostatnim losowaniu wyniosła ona ponad 28 milionów euro. Tą kwotą podzieliło się 8 osób z czterech państw. Każda z nich wygrała po 3 520 586,10 euro. Przypomnijmy liczby, które padły w dzisiejszym losowaniu Eurojackpot: 7, 8, 24, 34, 46 oraz 4, 8. Warto podkreślić, że grający w Polsce wygrywają w Eurojackpot więcej niż w pozostałych krajach. Wynika to z faktu, że do wygranych doliczana jest nadwyżka z korzystnej wymiany kursowej złotego na euro. Dziś została ona doliczona do wygranych IV stopnia, dzięki czemu – jak już wiemy – każda z tych wygranych wyniosła 626 978,70 złotych, a w innych krajach tylko 3 359,00 euro! Wygrane w Europie nie umywają sie jednak do premii w amerykanskich międzystanowych loteriach. Jutro w Mega Millions do wzięcia jest 153 miliony dolarów. W środę w Power Ball aż 203 mln dolarów!

Opracował: Sławek Sobczak