W poniedziałek średnia przemysłowa Dow Jonesa ustanowiła kolejny rekord wszech czasów. Nie byłoby w tym już nic dziwnego, gdyby nie był to już 70. taki rekord w 2017 roku. Sama sesja – jak zwykle w 2017 roku – była nudna jak flaki z olejem. Ponieważ od początku roku mieliśmy 242 sesje, oznacza to, że DJIA bił rekordy średnio co 3-4 sesje. W ten sposób pobity został dotychczasowy rekord z roku 1995, gdy Dow Jones ustanowił 69 historycznych rekordów. Na podstawie tej statystycznej ciekawostki trudno o jakieś wiarygodne przewidywania. 22 lata temu po takiej serii hossa na Wall Street trwała przez kolejne 4 lata, eksplodując w ramach bańki internetowej.  Równocześnie zmienność mierzona jako średnia dzienna amplituda wahań DJIA zmalała w 2017 roku do zaledwie 0,3 proc. i osiągnęła najniższy poziom od roku 1964. Mamy więc na nowojorskich parkietach iście wybuchową mieszankę optymizmu (rekordowa seria rekordów), ultraniskiej zmienności (najniższa od ponad pół wieku) i ekstremalnie wysokie wyceny spółek (c/z dla indeksu S&P500 zbliża się do 26). Jakby tego wszystkie go było mało historyczne serie śrubuje także S&P500. Najważniejszy giełdowy indeks świata ma za sobą najdłuższą serię bez spadku o choćby 3 proc. względem szczytu. Ponadto S&P500 zanotował bezprecedensową serię 13 wzrostowych miesięcy z rzędu. A chicagowski indeks zmienności VIX w 2017 roku odnotował 47 z 56 najniższych kursów zamknięcia w swej 27-letniej historii. Od początku 2017 roku DJIA urósł o 25,5 proc., S&P500 zyskał 20,2 proc., a Nasdaq prawie 30 proc.. Wszystkie trzy indeksy przez cały rok poruszały się na poziomach, na których nie były nigdy wcześniej. Lecz cóż to jest przy takim bicoinie, którego cena w 2017 roku wzrosła o 1842 proc.?

Imponujący rajd bitcoina (cena bitcoina sięgała już 19000 dolarów ) pociągnął za sobą miliony inwestorów na całym świecie. Także miłośników złota. W tym sensie i w krótkim terminie BTC nijako konkuruje ze złotem o gotówkę inwestorów. Mówi się, że bitcoin jest złotem XXI wieku – idealnie płynnym, idealnie podzielnym i bezkosztowo przesyłanym na drugi koniec świata przy pomocy internetu. Niektórzy dodają do tego „anonimowym”, co jednak wcale nie jest takie pewne (a raczej wręcz mocno wątpliwe). Za złotem stoi kilka tysięcy lat doświadczenia, gdy królewski metal na podstawie wolnego wyboru używających go ludzi stał się globalnym pieniądzem. Historia BTC sięga niespełna 9 lat. I już zdradza objawy przyszłych problemów. Wysokie koszty akceptacji płatności, ryzyko kolejnych „rozwidleń”, techniczne ograniczenia systemu (np. wielkość bloku) czy ekstremalnie wysoka zmienność cen utrudniająca użycie BTC w codziennych transakcjach – to tylko kilka pozycji z długiej listy zastrzeżeń. Dodajmy do tego ryzyko represji ze strony rządów i sektora bankowego, zazdrośnie strzegących swego monopolu na kreację i kontrolę pieniądza.

W ostatnim czasie na rynku coraz mniej mówi się o prawdopodobieństwa wystąpienia kryzysu finansowego, wszystkie oczy zostały skierowane w stronę kryptowalut. Czy słusznie? Nie, ponieważ do kryzysu globalnego spowodowanego przez rynek akcji w Stanach Zjednoczonych zbliżamy się wielkimi krokami. Na ostatnim posiedzeniu Rezerwy Federalnej stopy procentowe zostały podwyższone, był to scenariusz w pełni zdyskontowany przez rynek. FED w dalszym ciągu uparcie dąży do trzech podwyżek stóp procentowych w 2018 roku oraz prognozuje dwie na 2019 rok, do których prawdopodobnie nigdy nie dojdzie. Nadchodzące kłopoty zwiastuje spadek spreadu rentowności pomiędzy 10 letnimi i 2 letnimi obligacji. Różnica w rentowności systematycznie spada od zakończenia QE wprowadzonego przez Rezerwę Federalną. Przez 2017 rok spread spadł o 75 punktów bazowych, jeżeli trend zostanie utrzymany, to w 2018 roku znajdzie się na poziomie -0.25 proc., co oznaczałoby recesję. W związku z tym największe prawdopodobieństwo wystąpienia recesji przypada na IV kwartał 2018 roku oraz na początek 2019 roku. Kapitalizacja giełdy amerykańskiej wynosi już 133 procent amerykańskiej gospodarki, co zostało zobrazowane na powyższej grafice. Wycena giełdy mierzona PKB znalazła się wyżej niż w 2007 roku. Natomiast rekord przypada na 2000 rok, gdzie kapitalizacja giełdy w Stanach Zjednoczonych wynosiła już 150 procent PKB. Reasumując, amerykańskie akcje na tle gospodarki Stanów Zjednoczonych są bardzo drogie. Niemniej jednak różnica w oprocentowaniu długoterminowego i krótkoterminowego długu nie wskazuje na większą przecenę akcji w pierwszej połowie 2018 roku.

W 2016 r. współczynnik konsumpcji na jednego mieszkańca według standardów siły nabywczej w osiemnastu państwach członkowskich kształtował się poniżej średniej Unii Europejskiej. W grupie tej znajduje się też Polska. Jak zmierzyć dobrobyt materialny gospodarstw domowych? Eurostat wykorzystuje do tego wskaźnik rzeczywistej konsumpcji indywidualnej (AIC). Według wskazań AIC najbiedniejszym społeczeństwem w całej Wspólnocie jest Bułgaria, gdzie wskaźnik AIC per capita wyrażony w parytecie siły nabywczej jest na poziomie 53 proc. średniej Unii Europejskiej. Natomiast najbogatsi są mieszkańcy Luksemburga (132 proc. średnie UE). Poza Luksemburgiem jeszcze dziewięć innych państw członkowskich odnotowało AIC na mieszkańca powyżej średniej UE w 2016 r. Drugi najwyższy wynik osiągnęły Niemcy – 122 proc. średniej UE. W grupie najbogatszych znaleźli się także mieszkańcy Austrii, Wielkiej Brytanii, Finlandii, Danii, Belgii, Francji, Holandii i Szwecji, z których wszystkie odnotowały poziomy w przedziale 10 proc. do 20 proc. powyżej średniej UE. Polska wraz z Czechami, Grecją, Słowenią, Słowacją i Estonią znalazła się w grupie państw, których wskaźnik AIC per capita mieścił się w przedziale od 20-30 proc. poniżej średniej. Wskaźnik dla Polski wyniósł 74 proc. unijnej konsumpcji, co w łącznym zestawieniu plasuje nas na siódmym miejscu od końca w UE. Według tego kryterium biedniejsi od nas są tylko Estończycy, Łotysze, Węgrzy, Rumuni, Chorwaci i Bułgarzy.

Coś dziwnego dzieje się w gospodarce amerykańskiej. W 2015 r. 15 proc. mężczyzn w wieku 21–30 lat pracowało w ciągu roku zero godzin (i to już po wyłączeniu studentów). W 2000 r. odsetek ten był o połowę mniejszy. Łącznie pomiędzy 2000 a 2015 r. liczba godzin przepracowanych rocznie przez młodych mężczyzn spadła aż o 12 proc. Naturalnym wytłumaczeniem jest spadek popytu na pracę, a w szczególności na takie jej rodzaje, które najczęściej świadczą młodzi mężczyźni. I rzeczywiście: w przemyśle oraz w zawodach z większym udziałem czynności rutynowych, a także w budownictwie w wielu stanach zatrudnienie się zmniejszyło. Tyle że spadek popytu wyjaśnia zaledwie niewielki procent zaobserwowanego spadku zatrudnienia młodych mężczyzn. Problemem zajęli się Mark Aguiar (Princeton), Mark Bils (University of Rochester), Kerwin Kofi Charles oraz Erik Hurst (obaj z Chicago University), a odpowiedzi szukali we wzorcach aktywności. Okazało się, że młodzi mężczyźni w USA zwiększyli ilość czasu poświęcanego na przyjemności średnio o ok. 2,3 godz. w tygodniu, podczas gdy czas pracy zawodowej spadł o średnio 2,5 godz. Spowolnienie gospodarcze i kryzys przejawiły się m.in. tym, że wzrosła ilość czasu spędzanego na edukacji i poszukiwaniu pracy, średnio o 1,1 godz., lecz głównie kosztem opieki nad dziećmi oraz prac domowych. W przypadku młodych mężczyzn przyjemność zastąpiła pracę, a poszukiwanie pracy i edukacja – prace domowe. Wzorce spędzania czasu starszych mężczyzn (w wieku 31–55 lat) oraz kobiet w tym samym wieku nie uległy podobnym zmianom. Cóż takiego robią w czasie wolnym ci młodzi mężczyźni? W kategorii „wypoczynek” mieści się oglądanie telewizji i filmów, socjalizowanie, fitness, jedzenie, a także… rekreacyjny komputer oraz gry. Jakie USA urządzą sobie i innym dzisiejsi dwudziestolatkowie, zwalczający Trolle i Orków i kursujący pomiędzy stolicami Przymierza średnio 2 godz. w tygodniu, tydzień w tydzień, święta czy wakacje? Może przeniosą do realu umiejętności i talenty pozyskane w grach.

Wbrew pozorom ogromne rezerwy walutowe są dla Chin nie tylko poduszką bezpieczeństwa, ale i poważnym problemem. A nawet tak potężna “armia walutowa” może się okazać nieskuteczna w walce z dominującym rywalem – Stanami Zjednoczonymi. W połowie poprzedniej dekady, w kilka lat po przystąpieniu Chin do Światowej Organizacji Handlu, Państwo Środka zaczęło wypracowywać coraz wyraźniejsze nadwyżki handlowe, a za Mur zaczął płynąć coraz szerszy strumień kapitału, szukającego wysokich stóp procentowych i liczącego na aprecjację juana. Przy neutralnej polityce władz powinno to powodować znaczący wzrost wartości chińskiej waluty. Pekin wybrał jednak strategię rozwoju opartą na eksporcie, dlatego za wszelką cenę nie chciał dopuścić do gwałtownego umocnienia renminbi. Skutkowałoby to bowiem nagłym wzrostem cen chińskich towarów sprzedawanych za granicą, czyli zmniejszeniem ich konkurencyjności. A w konsekwencji uderzyłoby w rynek pracy, czyli ład społeczny za Murem. Polityka Chin prowadzi do powstania paradoksu – biedniejszy kraj pożycza światu, a w szczególności bogatszej Ameryce pieniądze. Mniej zamożni obywatele Państwa Środka finansują konsumpcję dobrze sytuowanych Amerykanów. Równocześnie władze narzekają na niski poziom konsumpcji za Murem i zapowiadają jej pobudzanie. W efekcie Chiny są największym wierzycielem Stanów Zjednoczonych – z danych Departamentu Skarbu wynika, że Pekin posiada obligacje skarbowe USA o wartości 1,19 bln dol. Pekin ma jednak tylko niewielką część ogromnego zadłużenia USA. Dług publiczny Wuja Sama przekroczył w tym roku 20 bln dol. W rękach zagranicznych inwestorów znajduje się mniej więcej jedna trzecia, w rękach samych Chińczyków ok. 6 proc. “Zrzut” chińskich rezerw na rynek miałby zatem duże konsekwencje jako element zestawu działań wrogich USA, a nie pojedyncze wydarzenie, które wstrząsnęłoby rynkiem ze względu na ogromną skalę. Czy inne kraje poszyłyby za przykładem Pekinu i zdetronizowały dolara? To oczywiście zależy od wielu czynników – dostępnej alternatywy, ale i rozlokowania amerykańskich lotniskowców.

Opracował: Sławek Sobczak