Donald Trump obiecał Amerykanom reformę podatków przed Bożym Narodzeniem i słowa dotrzymał.  Jednak zanim zapisy projektu ustawy Trumpa wejdą w życie jest jeszcze wiele do zrobienia. Senat potrzebuje sześćdziesięciu głosów do zaakceptowania ustawy i wprowadzenia jej w życie. Zakładając, że wszyscy przedstawiciele Republikanów (a jest ich 52) zagłosują za zmianami, wciąż potrzeba 8 Demokratów do przegłosowania projektu. Z pewnością nie nad reformą podatkową będzie dziś rozmyślał Donald Trump, który obecnie przebywa w Japonii. To pierwszy z wielu przystanków amerykańskiego prezydenta na azjatyckim szlaku. W trakcie swojej podróży po regionie Trump spotka się z głowami państw i rządów takich krajów jak Japonia, Korea Południowa, Wietnam czy Filipiny. Wizyta w Japonii wydaje się już przynosić pierwsze efekty. Rząd Shinzo Abe wydał ostre oświadczenie w sprawie Korei Północnej i wprowadzi wkrótce sankcje na ten kraj. Samo oświadczenie nie wpłynęło znacząco na wycenę jena – zrobił to Bank of Japan.

Dalsze wzrosty na Wall Street wciąż wywierają presję na notowania królewskiego kruszcu. Kluczowe indeksy biją kolejne rekordy i na razie nie ma powodów, by prognozować diametralną zmianę sytuacji. Ceny akcji mogą się jeszcze umocnić w nadchodzących tygodniach na skutek kampanii podatkowej prezydenta USA. Jak donosi Reuters, do komisji Izby Reprezentantów trafił już dokument, zakładający znaczne cięcia w systemie podatkowym, w tym m.in. redukcję – z obecnych 35 do 20 procent – opodatkowania przedsiębiorstw. Znakomite wyniki indeksów giełdowych, w połączeniu z rekordowo niskim poziomem awersji do ryzyka na światowych rynkach, to gotowy przepis na rosnącą, negatywną presję na ceny metali szlachetnych. Dość powiedzieć, że – zwany indeksem strachu – indeks VIX (Volatility Index) w zeszłym tygodniu spadł do poziomu poniżej 10 punktów, co oznacza wynik sporo poniżej historycznej średniej na poziomie 15 punktów. Jak wyliczył Bloomberg, październikowa średnia była najniższa w historii notowań tego wskaźnika.

 

1270 dolarów – tyle trzeba było zapłacić za uncję złota w miniony piątek. To oznacza, że królewski kruszec zanotował minimalny spadek, mimo że z USA napłynęły pozytywne dla tego metalu wieści – na nowego szefa Rezerwy Federalnej wybrano Jerome’a Powella, który będzie kontynuował politykę Janet Yellen, a dane o zatrudnieniu okazały się słabsze niż prognozowano. Złoto znajduje się jednak pod wpływem umacniającej się giełdy i zerowej awersji do ryzykach na rynkach globalnych. Podobnie jak złoto, czyli na lekkim minusie, zakończyło ubiegły tydzień srebro (16,9 dolarów za uncję), z kolei minimalny wzrost (o 0,5 procent – do poziomu ponad 920 dolarów za uncję) zaliczyła platyna. Znów pozytywnie wyróżnił się pallad, który zanotował 3-procentowy wzrost, a za uncję tego metalu trzeba zapłacił już ponad 1000 dolarów. Oznacza to, że lada moment pallad może pobić swój rekord wszech czasów, ustanowiony na przełomie XX i XXI wieku.

Nadejście “nowej ery” pod rządami prezydenta Chin Xi Jinpinga to alarm dla USA i Europy. Pekin zapowiada, że będzie coraz bardziej asertywny oraz chce odgrywać coraz większą rolę na świecie. Rządząca Komunistyczna Partia Chin (KPCh) chce prowadzić bardziej asertywną politykę niż ta, którą Państwo Środka uprawiało przez ostatnie trzy dekady. W czasie niedawno zakończonego XIX zjazdu KPCh chiński prezydent stwierdził, że jego państwo zbliża się do centrum światowej sceny, przedstawiając mapę drogową, aby do 2050 roku Państwo Środka stało się wiodącą potęgą w skali globu. Chiński przywódca próbował uspokajać świat, że rozwój jego kraju będzie miał pokojowy charakter. Zapewnienie takie to próba uniknięcia tzw. pułapki Tukidydesa, czyli sytuacji, w której rosnąca potęga wchodzi w konflikt z potęgą ustabilizowaną. Mimo to rosnąca siła wojskowa i gospodarcza Pekinu stanowi wystarczający powód do niepokoju dla obecnych potęg. Najbliższą okazją dla Chin, aby zademonstrować swoją pozycję, może stać się wizyta prezydenta USA Donalda Trumpa w Pekinie. Głównym tematem rozmów ma być Korea Północna i kwestie handlowe. Z jednej strony USA mają problem ze wzrostem potęgi gospodarczej Chin, a z drugiej Waszyngton chce, aby Pekin w większym stopniu wypełniał rolę lokalnego stabilizatora.

 

      142,6 mld dolarów wyniosła w 2016 roku pomoc najbogatszych krajów krajom najuboższym. To realnie o blisko 9 proc. więcej niż w roku 2015. Najwięcej pomagają USA, Wielka Brytania i Niemcy. Udział Polski nie jest wielki (603 mln dol.), ale szybko wzrasta. Wspieramy zwłaszcza Ukrainę i Etiopię. Z opublikowanego przez OECD raportu Development Co-operation Report 2017 wynika, że blisko połowa środków wydawana w ramach oficjalnej międzynarodowej pomocy przeznaczana jest na programy dedykowane poszczególnym biedniejszym krajom. Najczęściej ma ona postać zaplanowanego wspomagania, w mniejszym stopniu bezpośredniego wsparcia budżetowego czy pomocy technicznej. Około 13 proc. łącznej kwoty pomocy przeznaczane jest na finansowanie akcji humanitarnych i dostarczanie żywności, a 12 proc. to pomoc finansowa udzielana uchodźcom. Ta ostatnia najszybciej zresztą wzrasta. W 2016 roku na międzynarodową pomoc uchodźcom kraje przeznaczyły 15,4 mld dolarów, o 27,5 proc. więcej niż w 2015 roku. Dwie trzecie oficjalnej międzynarodowej pomocy udziela zaledwie pięć krajów: Stany Zjednoczone, Niemcy, Wielka Brytania, Japonia i Francja. W 2016 roku kwota wsparcia w przypadku USA wyniosła 33,6 mld dol., Niemiec – 24,7 mld dol., Wielkiej Brytanii – 18,0 mld dol., Japonii – 10,4 mld dol. i Francji – 9,5 mld dol. O skali zaangażowania poszczególnych krajów lepiej jednak świadczy wielkość pomocy w relacji do ich dochodu narodowego (Gross National Income – GNI). W takim porównaniu najlepiej wypadają Zjednoczone Emiraty Arabskie, które na pomoc innym przeznaczają 1,12 proc. swojego GNI. Nieznacznie mniej środków (1,11 proc. GNI) przeznacza na pomoc Norwegia. Powyżej celu wyznaczonego przez ONZ (0,7 proc. GNI) sytuują się jeszcze Luksemburg, Szwecja, Dania i Turcja, a z zobowiązania ONZ wywiązują się także Niemcy i Wielka Brytania.

OPracował: Sławek Sobczak