Początek tygodnia nie jest zbyt interesujący od strony zawartości kalendarium danych makroekonomicznych, które praktycznie świeci pustkami, nie licząc niezbyt istotnego odczytu zapasów hurtowników w Kanadzie. Ciekawszy wydaje się natomiast koniec tygodnia. W czwartek, piątek oraz sobotę będzie mieć miejsce coroczne sympozjum w Jackson Hole. Pojawią się na nim zarówno politycy, pracownicy sektora bankowego jak również Janet Yellen czy Mario Draghi. To spotkanie będzie o tyle ważne, gdyż wydaje się, że stoimy na rozdrożu jeżeli chodzi o politykę monetarną. Z jednej strony, część banków centralnych wyraźnie dąży do zacieśniania polityki monetarnej, podwyżki stóp procentowych oraz ograniczania skupu w ramach programu luzowania ilościowego. Z drugiej jednak strony niektóre gospodarki wciąż mogą nie być gotowe na taki ruch, a podążanie za innymi może w tym przypadku doprowadzić do poważnych konsekwencji.
Biały Dom opuścił Steve Bannon, jeden z najbardziej zaufanych doradców Donalda Trumpa. Bannon odegrał kluczową rolę w wygranym przez Trumpa wyścigu prezydenckim, lecz w piątek okazało się, że powróci do swojego poprzedniego zajęcia. Jak się okazało, utrata Bannona pozytywnie wpłynęła na sentyment inwestorów. Piątkowe wzrosty nie wystarczyły jednak by tygodniowa stopa zwrotu z głównych światowych indeksów powróciła powyżej kreski.
Uwagę zwracać może natomiast zachowanie amerykańskiej waluty, która miniony tydzień zakończyła osłabieniem, a konsekwencje tego widoczne są na indeksie USD. Dzień dzisiejszy wita nas niewielkimi wzrostami wyceny dolara. Zielony zyskuje zarówno wobec euro jak i brytyjskiego funta, tracąc jednak dość sporo wobec japońskiego jena. Konsekwencje zachowania dolara widoczne są m.in. na głównej parze na rynku walutowym, czyli euro/dolar. Zdaniem analityków Citi w najbliższej przyszłości euro może być wspierane przez sporą nadwyżkę w handlu zagranicznym oraz napływy kapitału na europejski rynek finansowy. Niemniej jednak, w średnim terminie euro wciąż narażone jest na gołębią retorykę EBC oraz ryzyko polityczne. Prognoza na kolejne trzy miesiące zakłada test okolic 1,20 natomiast w średnim terminie do 12 miesięcy docelowym poziomem są okolice 1,19 – czytamy w dzisiejszym komentarzu Citi.
Tymczasem Goldman Sachs coraz mniej wierzy w powodzenie sztandarowego postulatu Donalda Trumpa – reformy podatkowej. Szumnie zapowiadane w trakcie kampanii wyborczej plany zmian w polityce fiskalnej utknęły gdzieś w Kongresie, podobnie jak niegdyś, odrzucona już, próba pozbycia się Obamacare. Partia Republikańska na czele z prezydentem Trumpem zamierza obniżyć najwyższą stawkę podatku indywidualnego z obecnych 39,6 na 35 proc. Republikanie dążą również do uproszczenia schodków podatkowych i ograniczenia ich liczby z siedmiu do zaledwie trzech – wspomnianych już 35 proc., 25 proc. oraz 10 proc. Najważniejszą dla inwestora zmianą ma być jednak obniżenie CIT. Po zmianach amerykańskie przedsiębiorstwa płaciłyby zaledwie 15 proc. swoich dochodów państwu zamiast obecnych 35 proc. Pozostałymi, komentowanymi częściami planu jest usunięcie podatku od nieruchomości jak również ulg podatkowych. Jednak to kwestia niższego podatku dla przedsiębiorców rozpala nadzieje wszystkich inwestorów. Przedłużające się prace nad reformą i obecne wydarzenia wokół Białego Domu powodują, że analitycy Goldman Sachs coraz mniej optymistycznie patrzą na przyszłość amerykańskiej polityki fiskalnej.
Trwa walka na rynku wirtualnych pieniędzy. Bitcoin wciąż króluje, jednak jego dominacja wyraźnie topnieje. Zaledwie tydzień temu BTC było odpowiedzialne za 52 proc. kapitalizacji rynku kryptowalut. Dziś jest to jedynie 46 proc. Niekochany syn Bitcoina, Bitcoin Cash wydaje się powracać do mainstreamu podwajając swoją wartość w zaledwie kilka dni. Natomiast Ethereum nabiera rozpędu, który może zakończyć się zmianą na kryptowalutowym podium. Ogromna ilość transakcji stoi za wzrostem ETH powyżej dotychczasowego szklanego sufitu na poziomie 300 USD. Wydaje się jednak, że prawdziwa rozgrywka dopiero się odbędzie.
Ekonomiści uważają, że recesje nawiedzają gospodarki świata średnio co dziesięć lat. Amerykański kryzys finansowy rozpoczął się latem 2007 roku. Kryzys azjatycki latem 1997 roku. Gdzie jesteśmy? Na pewno w środku pyskówki między przywódcami USA i Korei Północnej na temat tego, kto jest groźniejszą potęgą nuklearną, i w obliczu rekordowo wysokich cen na giełdach. Według pesymistów to wystarczająca mieszanka do załamania się giełd. Optymiści też nie mają amunicji. System finansowy wciąż przedstawia ryzyko. Albowiem o ile banki centralne przez minioną dekadę zrobiły wszystko, co mogły, aby utrzymać stabilizację, nie można powiedzieć tego samego o rządach. Choć ostatni kryzys wywołało Wall Street, biznes świata ma wciąż więcej zaufania do Stanów Zjednoczonych niż do Unii Europejskiej. Tak by wynikało z danych o inwestycjach firm. Rosną inwestycje zagraniczne w USA, szczególnie chińskie, co odsunęło widmo „końca wytwórczości”. Sektory produkcji przyjmują bowiem najwięcej inwestycji — w ubiegłym roku była to jedna trzecia z 385 mld dol., które wpłynęły do USA, a w 2015 roku całkowita wartość wytwórczości z takich inwestycji osiągnęła 1,2 bln dolarów. Gdy w Europie nawet własne inwestycje europejskich firm są w stagnacji, do USA napływa coraz więcej inwestycji. Ameryka ma dziś PKB o 14,6 proc. większy niż w 2007 roku. Dziesięć lat po kryzysie – czas na kolejny?
Opracował: Sławek Sobczak