Ogromne zamieszanie spowodował opublikowany w środę przez dziennik Washington Post materiał zatytuowany: „Poland’s new right-wing leaders have crossed a line”. Editorial czyli artykuł reprezentujący oficjalny punkt widzenia redakcji największej i najstarszej gazety codziennej w Stanach Zjednoczonych odbił się szerokim echem na całym świecie. Dziennik od dwóch lat należy do Jeffa Bezosa, włąściciela Amazon.com, w składzie kolegium redakcyjnego są tuzy światowego dziennikarstwa, m.in: Bob Woodward, Carl Bernstein (rozpętali aferę Watergate), Katherine Boo, David Remnick czy Anne Applebaum (prywatnie żona Radosława Sikorskiego). Publicyści Washington Post alarmują w tekście iż sytuacja w Polsce po ostatnich wyborach zagraża demokracji w Polsce. Zwracają się też do prezydenta Baracka Obamy o wywarcie wpływu na parlament polski, tak by ten nie przekraczał tytułowych granic. Chodzi o działania polityków Prawa i Sprawiedliwości w sprawie zmiany działania Trybunału Konstytucyjnego, te wywołały już zresztą odzew na Starym Kontynencie, m.in. szef Parlamentu Europejskiego Martin Schulz posunął się do nazwania sytuacji w Warszawie „zamachem stanu”. Edytorial Washington Post bardzo krytycznie postrzega działania Jarosława Kaczyńskiego i jego partii, aczkolwiek postrzega ich proamerykańskość. Niestety materiał jest szeroko komentowany na całym świecie, część mediów już podała, iż prezydent Barack Obama podjął decyzję o przełożeniu planowego spotkania z prezydentem Andrzejem Dudą. Pojawiły się też doniesienia że planowany na lipiec szczyt NATO może się nie odbyć .
Lider rankingu republikańskich kandydatów do prezydenckiego fotela, Donald Trump ostro zareagował na doniesienia iż wpływowy kongresmen z Południowej Karoliny Trey Gowdy postanowił poprzeć Marco Rubio w jego staraniach o nominację partyjną. Miliarder we wczorajszym telewizyjnym programie “Fox & Friends” wskazał na Gowdy’ego jako głównego sprawcę nieudanego zdaniem Trumpa październikowego przesłuchania Hillary Clinton w sprawie tragicznego ataku na amerykański konsulat w libijskim Benghazi w 2012 roku. Była pierwsza dama sprawowała wówczas funkcje sekretarza stanu, wyszła, zdaniem większości z 11-godzinnego przesłuchania przed komisją Kongresu obronną ręką, wręcz pomogło to jej staraniom o nominację partyjną w nadchodzących prezydenckich wyborach. Trump jest wściekły po oświadczeniu rzecznika prasowego Rubio, iż Gowdy będzie pomagał obozowi senatora z Florydy w kampani w stanie Iowa, jednym z najważniejszych jeśli chodzi o elekcję. Sam Gowdy pochwalił Rubio jako „ konserwatystę twardego jak skała i silnego przywódcę któremu można zaufać” – te słowa spodobać się Trumpowi oczywiście nie mogły, stąd atak na kongresmena z Południowej Karoliny.
Przez Stany Zjednoczone przewala się fala dziwnych przypadków w których od broni użytej przez policjantów giną osoby cywilne. Tak było w sobotę w Chicago i Phoenix w Arizonie. W podchicagowskim West Garfield Park przy próbie netralizacji agresywnego 19-letniego Quintonia LeGriera od kul funkcjonariuszy śmierć poniósł i młodzieniec i sąsiadka 55-letnia Bety Jones. Obie ofiary tragedii to Afroamerykanie, wywołało to w Wietrznym Mieście ogromne kontrowersje, wszak jeszcze nie minęła afera z przetrzymywaniem nagrań wideo sprzed roku na których zarejestrowano jak biały policjant wpakował 16 kul w innego czarnoskórego nastolatka, co wywołało zamieszki uliczne. Rasistowskiego podtekstu nie ma w przypadku interwencji policjantów w Phoenix, gdzie niemal w tym samym czasie 41-letni Lonnie Niesen zaczął obrzucać radiowóz policji kamieniami w centrum miasta. Swą niechęć do służb mających nas „bronić i służyć” wyraził następnie obrzucając gruzem pobliski posterunek. Dwóch interweniujących policjantów także potraktował Niesen kamieniem lub cegłą, jeden z funkcjonariuszy po przyjęciu jednego z ataków strzelił do napastnika kończąc żywot prawdopodobnie niestabilnego psychicznie mieszkanca miasta. Wszyscy zamieszani w incydent to osoby białej rasy. Rodzina zastrzelonego przyznała, iż ten zachowywał się bardzo dziwnie, w piątek wieczorem ukradł im pistolet i butelkę wódki, broń nazajutrz zwrócił, zaczął natomiast pisać notkę samobójczą.
Najnowsze “Wojny gwiezdne” zarobiły już grubo ponad miliard dolarów dla Disneya i cieszą się z tego faktu nie tylko księgowi, ale także aktorzy odtwarzający kluczowe role. Oczywiście najwięcej zarabia Harrison Ford, który już zainkasował $34 mln za udział w produkcji, dodatkowo dostał też $1 mln za złamaną nogę – kontuzji doznał na planie w Pinewood Studio, a czeka go jeszcze wisienka na torcie czyli 0,5 proc. od dochodu jaki film przyniesie. Jakże marnie wyglądają przy tych kwotach apanaże debiutantów sagi zaczynającej swe kolejne odsłony od słynnego zdania: Dawno, dawno temu w odległej galaktyce… Daisy Ridley i John Boyega zainkasowali po prawie 0,45 mln dolarów czyli 76 razy mniej od filmowego Hana Solo, przy czym trzeba zaznaczyć że oboje mają po 23 lata i dopiero zaczynaja karierę, a Ford, nota bene urodzony w Chicago, to rocznik 1942. Niegdysiejszy Indiana Jones w momencie debiutu
„Star wars” miał 35 lat, a za rolę dostał … 10 tys. dolarów.
Opracował: Sławek Sobczak