Na każdy z dwóch pierwszych goli Chicago Blackhawks (Desjardins i Toews), goście czyli Nashville Predators odpowiadali bramką po niespełna 30 sekundach gry. Jednak na kolejne dwa trafienia gospodarzy (Saad i Seabrook), Predators nie mieli już alternatywy. Ostatecznie Hawks zasłużenie pokonali rywala 4:2 i dzięki temu objęli prowadzenie w serii do czterech zwycięstw 2:1.

Pomimo ogromnego osłabienia kadrowego (we wczorajszym spotkaniu nie zagrał jeden z najlepszych obrońców w całej NHL – Shea Weber), Nashville pokazało się z bardzo dobrej strony. Co prawda brak kapitana zespołu był widoczny, ale goście nie przyjechali do “Wietrznego Miasta” z wywieszoną białą flagą. Ich pressing w tercji obrony Hawks powodował, że chicagowianie mieli wiele problemów ze skutecznym wyprowadzeniem krążka z własnej strefy (ten element gry trzeba będzie koniecznie poprawić przed wtorkowym meczem obu drużyn), co w efekcie pozwalało Predators nękać Scotta Darlinga strzałami z dalszej odległości. Na szczęście zmiennik Corey’a Crawforda spisywał się w bramce znakomicie i tylko dwa razy wyjmował krążek z własnej siatki.

W składzie Blackhawks w porównaniu z pierwszymi pojedynkami zaszły trzy istotne zmiany. Za Crawforda, Teravainena i Nordstroma do drużyny weszli Darling, Vermette i wspomniany strzelec pierwszego gola dla Hawks – Desjardins. Pomijając oczywistą zamianę bramkarzy, pozostałych dwóch nazwisk bardzo brakowało mi w pierwszych potyczkach i nie ukrywam, że gdy zobaczyłem obu graczy na liście “startowej” poczułem ulgę. Dwaj silni, doświadczeni w bojach playoffs hokeiści potwierdzili swoją przydatność dla drużyny i mam nadzieję, że trener Quenneville był równie zadowolony z ich postawy i we wtorek obaj ponownie wystąpią w wyjściowym składzie. Jednak nie tylko oni zaprezentowali się dobrze w niedzielne popołudnie w United Center. Szczególnie widoczna była pierwsza linia ataku chicagowian w składzie Hossa-Toews-Saad, na której ataki goście nie mieli lekarstwa.

Bardziej jednak niż same poczynania ofensywne Hawks ważniejsza była ich gra jako zespołu w obronie. Oprócz wcześniej wspomnianego elementu gry we własnej tercji, który nie wychodził najlepiej szczególnie w pierwszych 40 minutach spotkania, drugi fragment poczynań defensywnych chicagowian był rozwiązany bardzo dobrze. Chodzi tu o niepozwolenie Predators na rozwinięcie skrzydeł w strefie środkowej lodowiska i wjeżdżanie do tercji Hawks na pełnej szybkości. Zawężenie tej strefy gry udawało się gospodarzom prawie idealnie. Nashville, szczególnie w trzeciej tercji meczu, nie wiedziało jak sobie z tym poradzić i jedyną opcją było włączanie się do rozgrywania krążka przez obrońców. Otwierało to drogę Hawks do kontr, ale chicagowianie nie angażowali się w otwartą grę i zamiast tego kontrolowali bieg wydarzeń na lodowisku mądrym rozgrywaniem krążka. Przecież to oni prowadzili 4:2 i nie musieli już nikomu nic udowadniać. Ważniejsza była wygrana niż większa ilość zdobytych goli.

Miejmy nadzieję, że równie skutecznie będzie we wtorek.

* CHICAGO BLACKHAWKS – NASHVILLE PREDATORS (4:2 (1:1, 3:1, 0:0)
1:0 Desjardins (1. gol  w playoffs) asysty: Hossa i Oduya 14.48 min.    
1:1 Ribeiro (1.) asysta: Smith 15.19 min.
2:1 Toews (2.) asysty: Hossa i Keith 20.36 min.
2:2 Ekholm (1.) asysty: Ellis i Smith 20.58 min.
3:2 Saad (1.) bez asysty 23.38 min.
4:2 Seabrook (1.) asysty: Toews i Shaw 32.41 min.    

Strzały na bramkę: 37-30 na korzyść Predators

Seria: 2-1

Leszek Zuwalski

meritum.us