Dożyliśmy czasów, że publicznie można powiedzieć wszystko, rzecz najbardziej idiotyczną, chamską czy obraźliwą, i nie ma to żadnych konsekwencji. Oczywiście poza krótkotrwałym zainteresowaniem mediów, które na takie wypowiedzi polują.
Każdy tydzień, ba, każdy dzień, przynosi kolejne atrakcje. I tak jeszcze kilka dni temu można się było oburzać słowami feministek nazywających kandydatkę na prezydenta „paprotką” (wicemarszałek Wanda Nowicka) czy „malowaną lalą” (Agnieszka Grzybek). Jak to się ma do ideałów feminizmu, wiedzą tylko one same, choć szczerze mówiąc, ma się to nijak nawet do zasad dobrego wychowania.
Był też szef „Solidarności” Piotr Duda straszący posłów ze Śląska: „znamy wasze adresy”, ale zainteresowanie sprawą długo nie potrwało, bo chwilę później wszystko i tak przykrył papież Franciszek swoimi słowami o katolikach mnożących się jak króliki. Mało kto zwrócił uwagę, iż w tym samym wystąpieniu (na pokładzie samolotu) mówił, że miał ochotę kopnąć kogoś „tam, gdzie słońce nie dochodzi”. Następca świętego Piotra opowiadający o tyłku i zwierzątkach… Tylko mając wiele dobrej woli, można te słowa nazwać niefortunnymi. Ale Rafał Ziemkiewicz na Twitterze dobrej woli nie wykazał i nazwał papieża „idiotą”. A tego samego dnia, kiedy jego słowa ujrzały światło dzienne, Włodzimierz Czarzasty w wywiadzie dla „Super Expressu” powiedział o premier Ewie Kopacz, że jest głupia.
Uderzające jest, że wszystkie te wypowiedzi pochodzą od osób publicznych, mających doświadczenie w kontaktach z mediami, dobrze wykształconych i zapewne w większości dobrze wychowanych. A jednak nie mają one hamulców. Czy to tylko zanik zasady stosowności? Chyba jednak coś więcej. Bo to, że powiedzieć można wszystko i nie ma to żadnych konsekwencji (no, chyba że ktoś naruszy reguły poprawności politycznej, ale to już inna historia), ma jeszcze jeden skutek. Można w zasadzie powiedzieć wszystko i nie ma to znaczenia.
Mariusz Cieślik
Rzeczpospolita
foto: ncregister.com