No i po raz kolejny okazało się, że suche liczby niekoniecznie oddają faktyczny stan rzeczy. Po emocjonującym spotkaniu nasze Blackhawks odniosły dzisiaj cenne wyjazdowe zwycięstwo nad Pittsburgh Penguins. Wprawdzie dopiero po serii rzutów karnych, niemniej wygrana przypadła chicagowianom w pełni zasłużenie.
Po okazałym (6:1) zwycięstwie nad Arizona Coyotes fani “Jastrzębi” zadawali sobie pytanie: czy to koniec chwilowej słabości podopiecznych Joela Quenneville czy też rywal z wtorkowej potyczki w United Center był na tyle mało wymagający, że Hawks zdobywali gole z wyjątkową łatwością? Dzień później wątpliwości zostały rozwiane. Chicagowianie znajdują się teraz raczej na pewno na krzywej wznoszącej. W środowy wieczór na tafli Consol Energy Center w Pittsburghu Blackhawks pokazały naprawdę dobry, a momentami nawet porywający hokej.
Zaczęło się wszystko doskonale. Po niespełna 7 minutach potyczki za sprawą dalekiego uderzenia Davida Rundblada było 1:0 dla gości. Zasłonięty Marc-André Fleury był w tym wypadku kompletnie zdezorientowany. Gdy na początku 2. tercji Marian Hossa podczas gry w przewadze podwyższył na 2:0 dla Hawks mogło się wydawać, że to początek profesorskiego punktowania i teraz odgrywać będzie rolę przede wszystkim rutyna połączona z techniką. Czyli główne atuty naszego zespołu. Penguins jednak przeszły do kontrofensywy prezentując niesłychaną determinację. Notabene przez niemal cały mecz toczyła się bezpardonowa, twarda walka, niemniej raczej w granicach przepisów. W sumie tylko 4 kary (po dwie z obu stron 2-minutowe), w czym też zasługa arbitrów gwiżdżących akurat w tymże konkretnym spotkaniu bez nadmiernego aptekarstwa. Nacierające z furią “Pingwiny” dopięły swego już 2. odsłonie doprowadzając po trafieniach Zacha Silla i Steve’a Downie do remisu 2:2. I tak w połowie regulaminowego czasu gry mecz praktycznie rozpoczął się od nowa.
Z każdą kolejną minutą emocje rosły, a już 3. tercja mogła zadowolić nawet najwybredniejszych koneserów hokeja. Obustronna wymiana ciosów, emocje, minimalna ilość przerw w grze, klarowne akcje z bramkowymi okazjami ale na posterunku byli obaj golkiperzy. Gdy po kilku “zamkach” stworzonych przez miejscowych w tercji naszej drużyny aż skóra cierpła mogło się zdawać, że daje znać o sobie zmęczenie meczami dzień po dniu. Tymczasem ostatnie 10 minut oraz większość czasu 5-minutowej dogrywki należało do chicagowian. Hawks zastosowali ścisłe krycie, a Penguins zdawali się być absolutnie zaskoczeni pressingiem w samej końcówce w wykonaniu gości. Zwycięski gol wisiał na włosku, żadna bramka jednak już nie padła. Podobnie jak w dogrywce.
O ostatecznym zainkasowaniu 2 punktów przez Blackhawks zadecydowały rzuty karne. Już pierwsze podejścia w wydaniu Jonathana Toewsa i Patricka Kane’a dały gole, a że Corey Crawford był bezbłędny próbę nerwów wygraliśmy 2:0. Z kolei cały mecz 3:2, z przebiegu gry – mimo stosunkowo wyraźnej przewagi miejscowych w strzałach na bramkę – w pełni zasłużenie.
* PITTSBURGH PENGUINS – CHICAGO BLACKHAWKS 2:3 po rzutach karnych (0:1, 2:1, 0:0, 0:0, karne 0:2)
0:1 Rundblad (3. gol w sezonie) asysty: Hossa i Toews 6.56 min.
0:2 Hossa (10., podczas gry w przewadze) asysty: Seabrook i Saad 22.41 min.
1:2 Sill (1.) asysta: Ebbett 25.21 min.
2:2 Downie (8.) asysty: Goc i Arcobello 32.22 min.
Strzały na bramkę: 35-26 na korzyść Penguins
Leszek Zuwalski, Leszek Pieśniakiewicz
meritum.us