Najbardziej podoba mi się u was przedsiębiorczość i pracowitość ludzi – mówi w rozmowie z PAP poseł PO Killion Munyama, pochodzący z Zambii, ale od początku lat 80. mieszkający w Polsce. Przeszkadzają mu z kolei przejawy ksenofobii i rasizmu.

PAP: Jak to się stało, że zamieszkał Pan w Polsce?

Killion Munyama: W 1981 roku przyjechałem do Polski na studia z Zambii. Wraz ze mną było trzech kolegów, którzy też zamierzali studiować w Polsce. Najpierw trafiliśmy do Łodzi, na studium języka polskiego. Potem ja trafiłem do Poznania, gdzie podjąłem studia na Akademii Ekonomicznej, na wydziale handlu zagranicznego.

PAP: To był trudny czas w Polsce. Niedługo po Pana przyjeździe wprowadzono stan wojenny.

K.M.: Tak, przylecieliśmy do Polski miesiąc przed stanem wojennym, 11 listopada 1981 roku. To wtedy jeszcze nie było święto. To rzeczywiście był bardzo gorący okres. Będąc w studium języka polskiego obserwowałem strajki na uczelniach. Choć akurat my mogliśmy uczestniczyć w zajęciach.

PAP: Jak to się stało, że Pan wybrał studia w Polsce?

K.M.: Gdy skończyłem szkołę średnią w Zambii, z której pochodzę, mogłem pójść na uniwersytet. Jednak w Zambii były wtedy tylko dwa uniwersytety, więc nie było wystarczającej liczby miejsc, by przyjąć wszystkich chętnych. Były jednak możliwości studiowania za granicą. Akurat ja, w ramach mojego kierunku, mogłem wybrać studia w Polsce, Egipcie lub Związku Radzieckim.

PAP: Dlaczego zdecydował się Pan na Polskę?

K.M: Na zasadzie eliminacji. Stwierdziłem, że Egipt to jest także Afryka, więc nie byłaby to wielka zmiana. Z kolei Związek Radziecki wydawał mi się za radykalny, jeśli chodzi o zaangażowanie w komunizm. Zawsze miałem poglądy raczej liberalne. Stąd padło na Polskę. Choć wtedy też w Zambii był system podobny do komunistycznego, ale łagodniejszy niż w ZSRR.

PAP: Prezydentem Zambii był Kenneth Kaunda.

K.M.: Tak, on rządził od uzyskania niepodległości przez Zambię w 1964 roku, aż do 1991 roku, gdy powstał system wielopartyjny. Ale Kaunda cały czas jest szanowany w Zambii. Nawet mieliśmy okazję się z nim spotkać, gdy byliśmy z premierem Donaldem Tuskiem w Zambii.

PAP: Co Pan w 1981 roku wiedział o Polsce?

K.M.: Wiedziałem, że Polska jest dobra w piłce nożnej. Pamiętałem wygraną z Anglią, Mistrzostwa Świata w 1974 roku, gdy Polska zdobyła trzecie miejsce, czy Mistrzostwa Świata w 1978 roku. Oczywiście ważne było to, że papieżem był Polak. Poza tym to był czas, gdy o Polsce w świecie było głośno, z powodu Lecha Wałęsy i “Solidarności”.

PAP: Jak się Panu studiowało?

K.M.: Na początku to nie było łatwe, bo nie powiedziano nam, że będziemy studiować po polsku. Poza tym sam Pan wie, jak wyglądały studia w tamtych czasach, zwłaszcza ekonomiczne. Była to ekonomia polityczna socjalizmu i ekonomia polityczna kapitalizmu. Ta ostatnia była tylko krytykowana, poza tym mieliśmy na jej temat mało zajęć. Trzeba więc było dodatkowo sięgać po literaturę zachodnią.

PAP: Dla Pana to nie był problem, bo większość literatury ekonomicznej jest po angielsku.

K.M.: Tak, angielski jest urzędowym językiem w Zambii, więc używałem go od małego. Studia skończyłem w 1987 roku. Z tym wiązało się pewne zaskoczenie, bo początkowo mieliśmy studiować do poziomu zambijskiego licencjata. Okazało się jednak, że są to pięcioletnie studia magisterskie.

PAP: W Polsce jeszcze wtedy nie było studiów licencjackich.

K.M.: Tak, nie było. Tym niemniej dostaliśmy stypendium na cztery lata, tymczasem studia w sumie trwały sześć lat, wraz z rokiem studium językowego. Gdy skończyłem je w 1987 roku, zostałem na półrocznym stażu na Międzynarodowych Targach Poznańskich. W 1988 wróciłem do Zambii, gdzie przez 4 miesiące pracowałem w ministerstwie handlu i przemysłu. Potem otrzymałem stypendium doktorskie i wróciłem do Polski, również na Akademię Ekonomiczną w Poznaniu.

Gdy zaczynałem studia doktoranckie jesienią 1988 roku, w Polsce zaczynały się przemiany. Gdy obroniłem pracę doktorską, uczelnia zatrudniła mnie jako wykładowcę. Po 18 latach pobytu w Polsce zdecydowałem się wystąpić o obywatelstwo. W 1999 roku otrzymałem je, w międzyczasie ożeniłem się, mamy trójkę dzieci.

PAP: Przez te lata mieszkał Pan w Poznaniu?

K.M.: W Poznaniu, potem pod Poznaniem, w powiecie Grodzisk Wielkopolski.

PAP: Jakie miał Pan pierwsze wrażenie, gdy przyjechał Pan do Polski?

K.M.: To był specyficzny okres, więc zaskoczyło mnie bardzo dużo rzeczy. Przede wszystkim to, że na lotnisku w Warszawie nie mogliśmy znaleźć nikogo, kto mógłby tłumaczyć z angielskiego na polski. To było pierwsze zaskoczenie. Przyjechaliśmy wtedy bez wiz, bo Polska nie miała ambasady w Zambii. Mieliśmy jednak obiecane wizy, bo nasze nazwiska były na liście studentów w ministerstwie. Musieliśmy jednak czekać cztery godziny na lotnisku, by wizy zostały załatwione. Właśnie dlatego trzeba było szukać tłumacza, który mógł zadzwonić do ministerstwa i dowiedzieć się, czy jesteśmy na liście. To było pierwsze zaskoczenie.

Kolejne – że bardzo szybko było ciemno. W Afryce w okolicach równika przez cały rok dzień trwa mniej więcej tyle samo czasu co noc. Tymczasem to był listopad, więc o godz. 16 w Polsce było już ciemno. Dla nas to był szok, podobnie jak temperatura. Przyjechaliśmy tylko w marynarkach, nikt nam nie powiedział, że może być zimniej niż na marynarkę. Poza tym było w Polsce wtedy szaro, nie było żadnych reklam, a także nic nie było w sklepach.

PAP: Nie zniechęciło to Pana do Polski?

K.M.: Nie zniechęciło, bo głównym moim celem było uzyskanie wykształcenia. Jeden z nas czterech nie skończył studiów, bo nie mógł się zaadaptować i wrócił do Zambii.

PAP: Jakie były dalsze losy tych, którzy przyjechali z Panem?

K.M.: W Łodzi byliśmy razem, potem dwóch przeniosło się do Warszawy, jeden studiował na Politechnice, drugi na SGGW. Jeszcze jeden pojechał do Płocka, by studiować na tamtejszym oddziale Politechniki Warszawskiej. Ten, który studiował na Politechnice Warszawskiej nie skończył studiów, pojechał do Szwecji, a potem wrócił do Zambii. Ten co studiował na SGGW skończył, wrócił do Zambii, potem wyjechał do Anglii, ale zachorował i zmarł. Ten z Płocka skończył studia rolnicze w Olsztynie, po wejściu Polski do UE wyjechał do Anglii. Z tej czwórki tylko ja mieszkam więc w Polsce.

PAP: Nie żałuje Pan?

K.M.: Nie żałuję. Dużo osiągnąłem. Zrobiłem doktorat, habilitację, zaangażowałem się politycznie.

PAP: Co Pana do tego skłoniło?

K.M.: To był akurat przypadek, choć zawsze interesowałem się polityką. Jeden z moich znajomych, wójt gminy Kamieniec, zaproponował mi, żebym w 2002 roku kandydował do rady powiatu grodziskiego. Przekonywał, że jestem lubiany, mam kompetencje ekonomiczne. Dwa tygodnie się zastanawiałem, ale się zdecydowałem, choć z żoną żartowaliśmy, że mam zapewnione przynajmniej dwa głosy – jej i swój. Jednak dostałem się do rady powiatu.

PAP: Z jakiej listy pan startował? Z PO?

K.M.: Z listy Forum Samorządowego, takiego komitetu ponadpartyjnego. Do Platformy zapisałem się w 2006 roku, gdy miałem kandydować do sejmiku wielkopolskiego.

PAP: Dostał się Pan do sejmiku?

K.M.: Nie od razu. Miałem czwarty wynik, a PO miała trzy mandaty. Jednak rok później, w 2007 roku były przedterminowe wybory parlamentarne. Dwóch radnych z sejmiku weszło wtedy do parlamentu, więc ja z kolegą dostaliśmy się do sejmiku. W wyborach w 2010 roku zostałem od razu radnym sejmiku. W 2011 roku zaproponowano mi kandydowanie do Sejmu. Początkowo sądziłem, że chodziło tylko o to, bym swoimi głosami wsparł listę PO, bo byłem dopiero ósmy na liście. W wyborach parlamentarnych dostałem jednak czwarty wynik i zostałem posłem.

PAP: Co z dzisiejszej perspektywy najbardziej się w Polsce Panu podoba? Zapewne uważa Pan Polskę za swój kraj, ale też może Pan patrzeć trochę z zewnątrz.

K.M.: Doceniam przede wszystkim polską przedsiębiorczość i pracowitość, zdolność do realizacji swoich celów. Dzięki temu mamy dzisiaj np. przewodniczącego Rady Europejskiej. W Wielkiej Brytanii mam wielu znajomych, także tych pochodzących z Zambii, którzy opowiadają, że Polacy są jedną z grup najlepiej pracujących. Skutki tego widać choćby na ulicach, które bardzo różnią się od tych, które zastałem w 1981 roku. Cenię też polską zdolność do negocjacji, dzięki której zawsze uzyskiwaliśmy np. duże kwoty funduszy unijnych.

PAP: A co się Panu w Polsce nie podoba?

K.M.: Na pewno nie podoba mi się to, że są jeszcze w Polsce ludzie, negujący globalizację. Chcący zamknąć Polskę na świat, uważający, że Polska może być tylko dla Polaków.

PAP: Spotkał się Pan z jakimiś przejawami rasizmu?

K.M.: Zdarzały się takie przypadki, choćby działalność strony internetowej Red Watch, gdzie zostałem napiętnowany. Niestety prokuratura tłumaczy się, że serwer jest w Stanach Zjednoczonych. Zatem to są rzeczy trudne do zaakceptowania, ale to jedyna rzecz, która mi się w Polsce nie podoba. Elementów pozytywnych jest jednak znacznie więcej, niż negatywnych.

Rozmawiał Piotr Śmiłowicz, Polska Agencja Prasowa

foto: PAP / Leszek Szymański