Bohaterowie są zmęczeni. Ściślej: nasze asy, czyli gracze Blackhawks. Trzeci kolejny mecz chicagowian z trzecim przeciętnym rywalem i druga porażka, przy czym jedyne zwycięstwo zaliczone zostało w bardzo szczęśliwych okolicznościach. Ostatnia, wczorajsza przegrana z Edmonton Oilers jest wyjątkowo wstydliwa, jako że poniesiona z najsłabszym aktualnie zespołem NHL.
Zdawać się mogło przed spotkaniami z Colorado Avalanche, Minnesotą Wild i Edmonton Oilers, iż możemy w ciemno dopisać do dorobku zespołu Joela Quenneville 6 punktów. Tymczasem jego podopieczni zaliczyli w tychże potyczkach aby jedno zwycięstwo, a na dodatek we wszystkich rzeczonych meczach zademonstrowali wręcz żenujący – jak na ich potencjalne możliwości – styl gry. Totalny chaos, szkolne błędy, kompletne niezrozumienie między graczami. To ewidentna zadyszka, obniżka formy, która oby trwała jak najkrócej. Inna sprawa, że przy tak długim i wyczerpującym sezonie (w samych regularnych zmaganiach National Hockey League każdy zespół musi rozegrać po 82 spotkania; od 2 do nawet 4 w tygodniu) wręcz nie sposób być non-stop w najwyższej dyspozycji. Zawodnicy to nie robokopy i trudno od nich wymagać, aby znajdowali się w maksymalnej formie bez przerwy przez 8 miesięcy. Stąd swoiste falowanie jest praktycznie nieuniknione. Ma być tak, aby dobra gra przyniosła pewny awans do fazy playoffs, a później ze szczytem formy trafić na tę kluczową fazę pucharową.
Wróćmy jednak do teraźniejszości, czyli wczorajszej potyczki na tafli Rexall Place w Edmonton. Niestety, ale był to chyba najgorszy mecz Blackhawks w tym sezonie. Nieprawdopodobny bałagan w poczynaniach wszystkich linii, szkolne błędy, szokująca indolencja strzelecka. Generalnie: “Jastrzębie” totalnie niezdolne do lotu. Nawet choćby przyzwoitego.
A zaczęło się wszystko nader obiecująco. Brandon Saad po niewiele ponad 7 i pół minuty trwania meczu celną dobitką po strzale Jonathana Toewsa wyprowadził Blackhawks na 1:0. Były to jednak – jak się ostatecznie okazało – tylko miłe złego początki. Wprawdzie w 2. tercji znów Saad doprowadził do wyrównania kopiując swój wcześniejszy wyczyn (tym razem strzelającym na bramkę Bena Scrivensa był Marian Hossa) – w finalnym rozrachunku jako łabędzi śpiew “Jastrzębi”. Zastępujący Corey’a Crawforda w bramce naszego zespołu Antti Raanta skompromitował się w dwóch przypadkach nie potrafiąc “zmrozić” krążka, a definitywnie pozbawił szans na wyrównanie i ewentualne doprowadzenie do dogrywki Patrick Sharp. Mianowicie ten ostatni na niewiele ponad 3 minuty do końca regulaminowego czasu gry (przy stanie 3:2 na korzyść gospodarzy) po raz enty zademonstrował swój niebywały egoizm na tafli wdając się w indywidualny pojedynek z czterema (sic!) rywalami. Strata krążka, kontra z wyjściem dwójki miejscowych graczy na naszego osamotnionego golkipera i… po kolacji.
2:5 ze słabiutkimi Oilers to niby powód do wstydu. Tyle, że najlepsza hokejowa liga świata, czyli NHL, jest szalenie wyrównana i wpadka nawet outsiderami jest zawsze prawdopodobna. Teraz należy jedynie jak najszybciej zapomnieć o nawet nie samej przegranej ale przede wszystkim – nie bójmy się tego określenia – kompromitującym stylu, który doprowadził do wylądowania na tarczy. Trzeba koniecznie dojść do siebie jak najszybciej, najlepiej już w niedzielę w spotkaniu w United Center z Minnesotą Wild (początek o 7 PM). Wszak na to czekają liczni sympatycy Blackhawks.
* EDMONTON OILERS – CHICAGO BLACKHAWKS 5:2 (2:1, 1:1, 2:0)
0:1 Saad (11. gol w sezonie) asysty: Toews i Hossa 7.34 min.
1:1 Pouliot (5.) asysta: Roy 8.52 min.
2:1 Roy (3., podczas gry w przewadze) asysty: Purcell i Lander 13.35 min.
2:2 Saad (12.) asysty: Hossa i Toews 25.47 min.
3:2 Petry (4.) asysty: Yakupov i Roy 26.33 min.
4:2 Yakupov (5.) asysty: Hall i Ference 56.51 min.
5:2 Taylor Hall (11., do pustej bramki) bez asysty 57.34 min.
Strzały na bramkę: 22-21 na korzyść Oilers
Leszek Zuwalski, Leszek Pieśniakiewicz
meritum.us