W Kanadzie po ogłoszeniu rychłego końca amerykańskiego embarga Kuby rozległ się słyszany jęk zawodu: „Oni wszystko zepsują”.
Kanadyjscy turyści od lat uciekają przed tamtejszą srogą zimą w cieplejsze rejony. Nazywani przez tubylców na Karaibach „snow birds”, hojni i grzeczni wydawali swoje dolary ku zadowoleniu także Kubańczyków, wszak Ottawa nigdy do blokady Hawany się nie przyłączyła, a wręcz przeciwnie, od 53 lat przy niewielkich ograniczeniach prowadziła z reżimem Castro rozliczne interesy. Teraz wielu korzystających ze słońca na Kubie obywateli kraju “Klonowego Liścia” lamentuje nad odwilżą w stosunkach między oboma krajami spodziewając się, że tak jak przed 1961 rokiem Amerykanie zdominują największą wyspę na Morzu Karaibskim i zrobią jeden gigantyczny Vacationland. Co za tym idzie podrożeje na Kubie wszystko choć od dobrej dekady wcale nie było tam tanio, za to mnóstwo walących się ruder i smród na ulicach niemożebny.
W ub. roku z liczącej 35,5 mln obywateli Kanady na Kubę poleciało 1,1 mln rezydentów, oznacza to, że to nacja numer 1 jeśli chodzi o turystów dla przeżywającej permanentny kryzys nieformalnej socjalistycznej stolicy Karaibów. Więcej Kanadyjczyków odwiedza tylko USA i Meksyk. Wbrew zakazowi na Kubie przebywała wcale niemała ilość obywateli Stanów Zjednoczonych, latają oni najczęściej do Hawany z Kanady lub Jamajki. Kubańskim władzom wcale to nie przeszkadza, służba graniczna nie wbija do paszportu pieczątek tylko daje wkładkę wizową, którą się zaraz po opuszczeniu wyspy wyrzuca.
W niektórych przypadkach można się starać o wizę dziennikarską, ale uzyskanie jej jest trudne, a tajna policja Castro patrzy potem delikwentowi na ręce. Znam przypadek bogatych Amerykanów z Chicago, którzy chcąc spędzić urlop na słonecznej plaży Santa Maria zakupili sporą ilość brakujących na Kubie środków medycznych i przywieźli je ze sobą jako… misja humanitarna. Zgodnie z prawem i z pełnym szacunkiem ze strony władz, które są skorumpowane jak w każdym socjalistycznym kraju.
Problemem do tej pory było płaceniem za wszystko gotówką. Po pierwsze: cwani Kubańczycy przy wjeździe zmuszają do płacenia w peso convertble i przy wymianie zabierają jeszcze 10 proc. dolarów, po drugie: jeśli władze amerykańskie udowodnią zakup czegokolwiek przy użyciu karty kredytowej można spodziewać się potężnej kary finansowej po powrocie. Rozwiązanie problemu jest proste, przed wyjazdem zamieniamy zielone na euro i kłopoty znikają gdyż ta waluta jest na Kubie przez jedyną słuszną partię nie tylko w odróżnieniu od dolara dozwolona, ale i bardzo ceniona. Kanadyjski dolar ma najwyższe notowania z wszystkich walut, przy odblokowaniu amerykańskiej waluty pewnie to się zmieni.
Ciekawe jak na odmrożenie stosunków na linii Hawana-Waszyngton zareaguje Moskwa, która ostatnio darowała Kubie 32 mld dolarów długu? Co zrobi będąca w gigantycznych kłopotach wspierająca dotąd braci Castro niemal darmową ropą naftową Wenezuela? Czy wkrótce w Hawanie zaroi się od głośnych amerykańskich turystów i restauracyjek fast-food?
Na inwestycje jest i tak tam za późno, od wielu lat najciekawsze nieruchomości wykupowali Kubańczycy z Miami i to raczej im przyjdzie teraz spijać śmietankę w nagrodę za lata na obczyźnie. Prawdziwa rewolucja nadejdzie jednak dopiero po śmierci Fidela i Raula Castro, ale nie spodziewajcie się jednak tego bardzo szybko, pochodzą z rodziny długowiecznych…
Sławomir Sobczak
meritum.us
foto: huffingtonpost.com