Nowa era relacji pomiędzy USA i Kubą rozpoczęła się po rozmowie telefonicznej, którą przeprowadzili przywódcy obu krajów: Barack Obama i Raul Castro.
Nastąpić ma zbliżenie sąsiadujących ze sobą (co prawda Kuba to wyspa, ale położona tylko 90 mil od brzegów Florydy) państw, które zerwały ze sobą stosunki dyplomatyczne i gospodarcze w 1961 r. Na początek w obie strony powędrowali przetrzymywani przez lata w kazamatach dysydenci i szpiedzy. Społecznik Alan Gross spędził w kubańskim więzieniu pięć lat, jest już wraz z żoną w domu, w drodze do Hawany jest trójka pracowników wywiadu złapanych w Stanach Zjednoczonych. Kuba zwolni dziesiątki więźniów politycznych, w tym szpiegów CIA.
Trwająca niemal godzinę rozmowa obu prezydentów zapowiada wielkie zmiany, wreszcie będzie można Amerykanom na karaibską wyspę pojechać legalnie. Ruszyć ma eksport ze Stanów Zjednoczonych, otwarta ma być amerykańska ambasada w Hawanie. Wznowienie kontaktów dyplomatycznych i gospodarczych to generalnie klęska amerykańskiego programu 53-letniej izolacji wyspy, wiele się mówi o pośrednictwie Watykanu i samego papieża Franciszka w mediacjach.
Koniec embarga będzie prawdopodobnie początkiem lepszego życia umęczonych biedą przez dziesięciolecia Kubańczyków, zależy to jednak w znacznej mierze od tego na jakie ustępstwa pójdą rządzący krajem żelazną ręką bracia Castro. Gospodarka Kuby jest w stanie ruiny, ratowano się do tej pory bratnią pomocą z bogatszej i też komunistycznej Wenezueli, ale ta sama wpadła w olbrzymie tarapaty, przy taniejącej w szybkim tempie ropie naftowej. Sprzedaż czarnego złota tak jak w przypadku Rosji jest głównym dochodem Wenezueli, która z kolei dostarcza Kubie 20 proc. PKB, a w dodatku wysyłając do Hawany statki z ropą (80 tys. baryłek dziennie) gwarantuje utrzymanie strzępów przemysłu. Kubańscy lekarze, personel medyczny i sprzęt to z kolei podstawa opieki medycznej Caracas.
Po śmierci Hugo Chaveza sytuacja mocno się w rejonie skomplikowała, w Wenezueli zrobiło się koszmarnie drogo i niebezpiecznie, a w obliczu ceny ropy oscylującej wokół 60 dolarów za baryłkę egzystencja kraju wręcz stanęła pod znakiem zapytania. Obligacje państwowej spółki Petroleos de Venezuela SA spadły już o 40 proc., a przecież wysyłka za granicę ropy naftowej i gazu ziemnego to 95 proc. całego eksportu tego, trzy razy większego od Polski kraju. Wenezuela znaczy „mała Wenecja”, w Caracas urodził się największy syn tej ziemi, „El Libertador” Simon Bolivar, którego adiutantem – o czym mało kto pamięta – był Polak, pułkownik Józef Szeliski. Złoża ropy naftowej odkryte na początku XX wieku pozwoliły Wenezueli na dołączenie do czołówki gospodarczej Ameryki Południowej, krajem rządzili czasem dyktatorzy (caudillo), jak to w tym rejonie często bywa zdarzały się też wojskowe pucze. Od lat 90. trwa epoka rządów partii lewicowych i ostrej krytyki kapitalizmu oraz Stanów Zjednoczonych. Następca Chaveza, Nicolas Maduro próbuje kontynuować politykę poprzednika, ale w obliczu katastrofy Wenezuela będzie najprawdopodobniej kolejnym krajem, który zegnie kark i zacznie rozmowy z USA, w celu restrukturyzacji nieudolnej gospodarki. Na początek sprzedaje sieć stacji benzynowych Citgo za 10 mld dolarów. Pieniądze choć spore, to jednak stanowią kroplę w morzu potrzeb Wenezueli. Na pewno kraju nie stać na realizację 62-punktowego planu rozwoju społecznego i gospodarczego podpisanego na rok 2015 z Kubą.
Bracia Castro widząc co się święci w Caracas, skierowali się w stronę Waszyngtonu. Prawdziwą cenę ustępstw poznamy pewnie za jakiś czas. No a co na to wszystko powie Władimir Putin?
Sławomir Sobczak
meritum.us
foto: ecuadortimes.net