Kolejny kanadyjski przeciwnik stanął wczoraj na drodze Chicago Blackhawks. Po Ottawie, Toronto i Winnipeg, przyszedł czas na Montreal Canadiens, najmocniejsza ekipę z wymienionej czwórki.
Przy niedostatku goli w ostatnich meczach, aby zwiększyć siłę uderzeniową Hawks, Joel Quenneville wrócił do ustawienia w pierwszej linii ataku dwóch swoich najlepszych zawodników: Patricka Kane’a i Jonathana Toewsa. Na początku spotkania wspomagał ich Ben Smith. W pozostałych trójkach napadu zagrali: Patrick Sharp – Andrew Shaw – Marian Hossa, Brandon Saad – Brad Richards – Jeremy Morin oraz Bryan Bickell – Marcus Kruger – Kris Versteeg.
Oczywiście były to układy wyjściowe, które w czasie meczu pierwszy szkoleniowiec chicagowian jak zwykle weryfikował w zależności od zaistniałej na lodowisku w Montrealu sytuacji.
Zaczęło się od zupełnie niepotrzebnej kary Duncana Keitha w pierwszej minucie tego pojedynku. Na szczęście skończyło się tylko na strachu i gospodarze okazji do zdobycia gola nie wykorzystali. Obiektywnie trzeba przyznać, że początek meczu należał do Canadiens, którzy stworzyli więcej groźnych sytuacji, ale bez efektu bramkowego. W 11. minucie na ławkę kar tym razem powędrował zawodnik Montrealu – Emelin i po dobrym rozegraniu “zamka” Toews zmieniając kierunek lotu krążka po uderzeniu z dystansu Keitha zdobył gola dla Hawks. Do końca tercji przewagę nadal posiadali gospodarze, którzy ostrzelali chicagowian w tym czasie 11:5.
Druga tercja toczyła się podobnym scenariuszem jak pierwsza, ale tylko przez kolejne 10 minut. Później inicjatywę przejęli Hawks, dokumentując to golem Marcusa Krugera. Przy zdobyciu tej bramki na największy kredyt zasłużył jednak Brian Bickell, który przytrzymał krążek w strefie przeciwnika, pozwolił swoim kolegom na zmianę i dołączenie do ataku, a następnie mądrze podał do Rundblada. Kolejnym zawodnikiem, który dołączył do akcji był Kris Versteeg, który skierował krążek w stronę bramki Price’a i po paru odbitkach ostatnim graczem, który dotknął “gumy” był wspomniany Kruger.
W 53. minucie meczu na 3:0 podwyższył Brad Richards po podaniu/strzale Sharpa z ostrego kata. Gol ten zupełnie podciął skrzydła gospodarzom. Wyglądało na to, że Canadiens chcieli w tym momencie zjechać już do szatni. Dla prowadzących Hawks był to też niebezpieczny moment, gdyż o dekoncentrację w takich chwilach nie jest trudno. Do tego jednak nie doszło, a goście do swoich zdobyczy bramkowych dodali jeszcze dwa trafienia. Oba gole strzelone zostały po bardzo ładnych akcjach Toewsa i Bickella, a wykańczali je kolejno Kane i Versteeg.
Jedynym minusem tego pojedynku była kontuzja Patricka Sharpa. Czy będzie to uraz, który wykluczy tego zawodnika z kolejnych zawodów przekonamy się niebawem.
* MONTREAL CANADIENS – CHICAGO BLACKHAWKS 0:5 (0:1, 0:1, 0:3)
0:1 Toews (5. gol w sezonie, podczas gry w przewadze) asysty: Keith i Shaw 11.19 min.
0:2 Versteeg (3.) asysty: Rundblad i Bickell 29.57 min.
0:3 Richards (2.) asysty: Sharp i Saad 42.22 min.
0:4 Kane (4.) asysty: Toews i Hjalmarsson 52.31 min.
0:5 Versteeg (4.) asysty: Bickell i Rundblad 54.46 min.
Strzały na bramkę: 32-29 na korzyść Hawks
Najbliższy mecz Blackhawks w piątek, 7 listopada, w United Center z Washington Capitals (początek 7.30 PM).
Leszek Zuwalski
meritum.us