Partia Republikańska może we wtorek odzyskać większość w Senacie. To spowoduje, że na ostatnie dwa lata Barack Obama praktycznie przestanie być prezydentem USA.

We wtorek Amerykanie wybiorą wszystkich 435 posłów w Izbie Reprezentantów USA, 33 spośród stu senatorów, 38 gubernatorów, 46 parlamentów stanowych oraz tysiące lokalnych urzędników od burmistrzów (m.in. Nowego Orleanu, San Diego i Waszyngtonu), przez szkolnych kuratorów po szeryfów.

W wielu stanach odbędą się także referenda – od wyboru podręczników szkolnych po legalizację marihuany. W sumie takich referendów będzie ponad 150.

Tegoroczna kampania wyborcza była niezwykle skomplikowana dla obu amerykańskich partii, bo pierwszy raz od wielu lat nie ma jednego tematu, który zdominowałby kampanię. Dla większości wyborców, jak niemal zawsze w USA, kluczowa jest oczywiście gospodarka, ale tym razem wyborcy zwracają uwagę na wiele różnych jej aspektów – od walki z bezrobociem, przez politykę klimatyczną, aż po walkę z nielegalną imigracją.

W wielu stanach niezwykle ważnym tematem kampanii jest (w USA nie ma ciszy wyborczej, kampania będzie trwać do zamknięcia ostatnich lokali wyborczych na zachodzie kraju w środę nad ranem czasu polskiego) reforma systemu ubezpieczeń społecznych, znana jako Obamacare. Wielu krytyków prezydenta uważa, że zrujnuje ona budżet jednocześnie zabijając ducha odpowiedzialności Amerykanów za ich własne życie i zdrowie.

Polityka zagraniczna praktycznie nie odgrywa roli w tegorocznej kampanii, choć wszystkie sondaże wskazują, że większości Amerykanów nie podoba się to, jak prezydent Obama radzi sobie z zagrożeniami zewnętrznymi – głównie z epidemią Eboli i z Państwem Islamskim.

Obamie nie pomaga też wśród wyborców pochodzenia żydowskiego poważny – jak na sojuszników – konflikt między Waszyngtonem a Jerozolimą w sprawie polityki Izraela wobec Palestyńczyków.

I choć we wtorek Amerykanie nie wybierają prezydenta, to tradycyjnie ocena jego pracy odbija się na ocenie pracy jego partii. Dlatego też w tegorocznej kampanii wielu Demokratów nie chciało, by prezydent im pomagał w walce o głosy wyborcze. Taka sytuacja nie jest wyjątkiem – prezydent George Bush został w ostatnich latach swej prezydentury faktycznie odsunięty przez kierownictwo Partii Republikańskiej od pomagania jej kandydatom do Kongresu.

Amerykańska polityka zawsze ma charakter przede wszystkim lokalny – poszczególne okręgi wyborcze nawet w tym samym stanie mogą się radykalnie różnić od siebie zainteresowaniami i profilem wyborców, kampania musi więc być bardzo skrupulatnie przykrojona do lokalnych wymogów.

Jednak ocena prezydenta zawsze decyduje o części oddanych głosów, przede wszystkim tych wyborców, którzy w różnych latach głosują raz na Demokratów, a raz na Republikanów. Z powodu kiepskich notowań prezydenta Obamy Demokraci oczekują w tym roku przegranej. Na ich niekorzyść gra też fakt, że spośród 33 foteli senatorskich, które będą głosowane we wtorek, aż 20 należy dziś do Demokratów.

Republikanie potrzebują odbić sześć z tych 20 miejsc (oczywiście nie tracąc przy tym ani jednego z 13 własnych foteli głosowanych w tegorocznych wyborach), by przejąć z rąk Demokratów większość w Senacie. Jeśli im się to uda, niemal na pewno całkowicie sparaliżują pracę prezydenta podczas jego ostatnich dwóch lat.

(…)

Bartosz Węglarczyk

rp.pl

aby przeczytać całość kliknij tutaj