Wiadomości z Chicagolandu w telegraficznym skrócie:

* No i mamy piękną złotą jesień! Pogoda gdzieś tak od pół roku maksymalnie nas dopieszcza. Po wyjątkowo łagodnym – jak na chicagowskie standardy – lecie mieliśmy nawet do ostatniej niedzieli prawdziwe lato jesienią. W miniony weekend było wręcz upalnie, jako że temperatury przekraczały 80 stopni Fahrenheita (27 i więcej Celsjusza). Chyba jednak nadchodzi prawdziwa jesień, tyle że taka piękna, niczym polska, prawdziwie złota. Synoptycy przewidują, iż po sobotnim, 4 października, oziębieniu (48 F czyli 9 C) powróci nad Chicagoland ciepły prąd powietrza, przy czym od niedzieli do przyszłego weekendu ma być słonecznie (temperatury od 55 do 66 F, tj. 13-19 C).

* Skoro jesteśmy przy pogodzie to akurat właśnie niekorzystne prognozy spowodowały odwołanie w piątkowe popołudnie i wieczór aż 845 lotów z chicagowskich lotnisk. Czyżby jakieś fatum nawiedziło akurat w Chicago ten środek komunikacyjny, stanowiący ważną część gospodarki miasta i stanu? W miniony piątek, 26 września, przez pół dnia niebo nad “Wietrznym Miastem” było dla samolotów zamknięte z powodu pożaru w centrum kontroli lotniczej w Aurorze, teraz miał sparaliżować ruch nadchodzący sztorm. Tyle, że z dużej burzy (a bardziej li tylko jej zapowiedzi) był mały deszcz (no, faktycznie nie tak mały, ale bez anonsowanych nawałnic i wyładowań atmosferycznych). Może decydenci dmuchają na zimne i profilaktycznie wydają stanowcze dyrektywy, tyle że i tak borykające się z ogromnymi kłopotami budżetowymi nasze miasto traci krocie. W sumie w ciągu ostatnich 6 dni odwołanych zostało około 3.900 lotów, co oznacza stratę $123 milionów. Biednemu wiatr w oczy…? Może i trochę tak, niemniej nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Ostatnie kłopoty ze startem i lądowaniem samolotów na O’Hare i Midway unaoczniły ogromne braki i zaniedbania w infrastrukturze lotniczej całego ruchu lotniczego w Chicago. I właśnie w tej dziedzinie konieczne są inwestycje. Natychmiast!

* Barack Obama w Chicago. To już “enta” wizyta aktualnego prezydenta w jego rodzinnym mieście, jakkolwiek chyba wzbudzająca najmniejszą ekscytację. Raz, że pierwszy w historii czarnoskóry przywódca supermocarstwa traci w oczach popularność, dwa – cel przyjazdu do “Wietrznego Miasta” jest czysto merkantylny. Ujęte w programie krótkiej wizyty przemówienie na Northwestern University dotyczące ekonomii (to też ciekawostka, wszak Obama nie jest specjalistą akurat w tej dziedzinie) można traktować jako mały parawanik celu zasadniczego. Czyli pomocy w zbiórce funduszy na kampanię wyborczą aktualnego gubernatora Illinois Pata Quinna. Notowania republikańskiego kontrkandydata do najważniejszego stanowiska w stanie Bruce’a Raunera z dnia na dzień rosną, a strata tak kluczowego fotela w administracji na Ziemi Lincolna byłaby dla Demokratów niepowetowana. Tylko czy czasem poparcie Obamy nie będzie dla Quinna niczym mafijny pocałunek śmierci? Czyli w konsekwencji skazaniem na polityczną śmierć.

* Przedwyborcza walka propagandowa o władanie samym Chicago to też nie mniejszy populizm. A nawet chyba większy. W to, iż aktualny burmistrz “Wietrznego Miasta” Rahm Emanuel jest szalenie inteligentnym politykiem nie wątpili nawet najwięksi jego oponenci. Nie dziwi więc za bardzo, że dostosował się do sytuacji i w swojej kampanii o reelekcję rzuca raz po raz kiełbasą wyborczą. Chociaż trzeba przyznać: umiejętnie. Skoro za głównego rywala ma związkową szefową chicagowskich nauczycieli, zdeklarowaną już nawet nie socjalistkę, a wręcz komunistkę Karen Lewis to i on obrał taktykę obiecanek-cacanek. W minioną środę Emanuel oświadczył, iż nie przewiduje w przyszłym roku jakichkolwiek podwyżek podatków od nieruchomości oraz sprzedaży. Skoro akurat ten pierwszy haracz jest pod względem wysokości najwyższy (po New Jersey) w skali całych Stanów Zjednoczonych to nie pozostaje teraz nic tylko krzyknąć: dzięki ci Panie! Aktualny burmistrz najwyraźniej nie chce robić z gęby cholewy, bo i zastrzega się, że nie gwarantuje zamrożenia wielkości innych podatków. Nieco wcześniej Rahm Emanuel rozpoczął batalię o podniesienie płacy minimalnej w zakładach zlokalizowanych w Chicago, wyznaczając jej wielkość na $13 za godzinę. Empatia wobec ciężko pracujących a marnie opłacanych godna podziwu. Tyle tylko, że w tym wypadku podwyżki zrzucone byłyby na pracodawców. Generalnie jednak aktualny włodarz “Wietrznego Miasta” zdaje się nie ma wyjścia i przyparty do muru musi obiecywać coś wyborom. Wszak jego korpulentna rywalka już wywiesza czerwone sztandary, a rozdawnictwo jest jej dopiero kolejnym punktem programowym. Ona zapowiada na początek wręcz rozprawę z “posiadaczami”. Objawiła nam się w Chicago nowa Róża Luksemburg. Obłożenie dodatkowymi podatkami czy tego podobnymi daninami najbogatszych rezydentów miasta, narzucenie surowych reguł biznesom, wprowadzeni w życie iście komunistycznych praw. Wyrazista a przy okazji zaprawiona mocno w związkowych bojach pani Lewis jakby nie bierze pod uwagę faktu, iż sama przynależy do finansowej elity. No, ale Marks i Engels też pochodzili z burżuazyjnych domów. Rozkapryszeni bogacze zawsze stanowili największe zagrożenie dla społeczeństwa, a nawet dla całej ludzkości. I w tej naszej lokalnej sytuacji reelekcja Emanuela zdaje się być zbawieniem. Lubić go czy nie lubić – przynajmniej gwarantuje ochronę przed “czerwonym”. My akurat, czyli nieco starsi wiekiem Polacy osiedli w aglomeracji nad jeziorem Michigan tę zarazę – czyli PRLowski realny socjalizm – znamy z autopsji. Dlatego się rewolucjonistki Lewis boimy…

Tekst i zdjęcie

Leszek Pieśniakiewicz

meritum.us