Stany Zjednoczone po dramatycznym pojedynku uległy Belgii po dogrywce 1:2, a mimo to bohaterem całej Ameryki jest bramkarz pokonanych. Howard na prezydenta! – grzmią tytuły gazet i portali internetowych. Ten kraj kocha zwycięzców, ale też potrafi docenić przegranych herosów.

A takim bez wątpienia jest od wczoraj golkiper zespołu prowadzonego przez Jürgena Klinsnanna, fenomenalny w potyczce z “Czerwonymi Diabłami” Tim Howard. Który przy okazji przeszedł do historii piłkarskich mistrzostw świata jako bramkarz o największej liczbie udanych interwencji. Zanotował ich dokładnie 18, a czegoś takiego nie miał na koncie jeszcze żaden występujący na tej pozycji. W 20 edycjach finałów MŚ. To czysta statystyka, pewnie że satysfakcjonująca, nie oddająca jednak faktycznego stanu rzeczy. Bo i tak jak strzał strzałowi nierówny, tak i każda interwencja to inna skala trudności. Tutaj urobek Howarda jest dla niżej podpisanego jeszcze bardzie imponujący: wybronił wszak co najmniej 8-10 tzw. setek, czyli udanie interweniował w sytuacjach stuprocentowych. A to rzecz niebywała. Paradoks, ale w normalnym (z doliczonymi minutami) czasie gry Amerykanie mieli na dobrą sprawą tylko jedną sytuację na zdobycie bramki, za to nie 100-, ale nawet 300-procentową. Kiedy to w 93. minucie meczu Chrisowi Wondolowskiemu (trochę polonus, jako że jego dziadek pochodził z Warszawy, niemniej ma oryginalną mieszankę krwi, bo matka to Indianka z plemienia Kiowa) na granicy pola bramkowego spadła niczym dar z nieba piłka, a ten mając przed sobą absolutnie pustą połowę bramki posłał futbolówkę nad poprzeczkę. Belgijski golkiper Thibaut Courtois nawet nie interweniował, bo i przed  nim znajdował się Clint Dempsey, któremu Wondolowski śmiało mógł odegrać piłkę. Dwóch na bramkarza na 5. metrze to nie 100, 200 ale 300 procent szansy. Czy można coś takiego zmarnować? To pytanie długo będą sobie zadawać kibice zespołu spod gwieździstego sztandaru oraz sam zainteresowany. Szkoda chłopaka, jako że ta sytuacja będzie mu się latami śniła po nocach. W charakterze koszmaru, oczywiście.

Gdyby (a powinien!) paść wtedy zwycięski gol dla The Yanks niesłychany trud Howarda zostałby absolutnie nagrodzony. Tylko że obiektywnie patrząc na wcześniejsze wydarzenia mające miejsce na murawie Arena Fonte Nova w Salvadorze byłaby to jakaś ironia losu, złośliwość sił nadprzyrodzonych bo prawda jest brutalna: Red Devils były w tym spotkaniu o klasę lepsze. Niemal przez cały czas Belgowie posiadali zdecydowaną przewagę i gdyby nie kapitalne interwencje właśnie Howarda doszłoby do pogromu. Ten ostatni bronił bowiem jak w transie chroniąc swój zespół przed nawet – nie bójmy się tego słowa – kompromitacją.

O “Czerwonych Diabłach” mówiło się przed Brasil 2014, że będą “Czarnym Koniem” mundialu. Wprawdzie trzy swoje grupowe mecze podopieczni Marka Wilmotsa wygrali, ale w marniuteńkim stylu. Po prostu od strony estetycznej zawiedli duże oczekiwania całego piłkarskiego świata. Na nieszczęście dla całej Ameryki akurat w potyczce 1/8 finału z USA “Diabły” pokazały rogi. Niestety najbardziej okazale w dogrywce. Zresztą to co się wtedy działo było dla 51.708 zgromadzonych na trybunach widzów nadprogramowym thrillerem. Na plac gry wszedł Romelu Lukaku i wespół z Kevinem de Bruyne dokonali tego, co się nie udawało całemu ich zespołowi przez półtorej godziny. Ich dwójkowe akcje w 12 minut wprowadziły całe Stany Zjednoczone w czarną rozpacz. Tak wymieniali między sobą piłkę i wykańczali akcje, że w 105. minucie było 2:0 dla Belgii. Jak się jednak okazało – to nie był koniec a praktycznie początek emocji rodem z Hitchcocka. Amerykanie rzucili się do walki robiąc wrażenie, że dla nich mecz dopiero się zaczyna. Wykończeni fizycznie Belgowie jedynie asystowali modląc się w duszy o przetrwanie. Dwie minuty później Julian Green pięknym uderzeniem zdobył “stykowego” gola, co oznaczało dalsze oblężenie bramki Courtoisa. Ten jednak w kilku sytuacjach zademonstrował wcześniejszą klasę Howarda. Kibicom na całym świecie w długo w pamięci utknie cudowne trójkowe rozegranie rzutu wolnego w tych ostatnich minutach, niestety w finale nie zakończone zdobyciem przez Dempsey’a wyrównującego gola.

Howard bohaterem Ameryki, jakkolwiek zwycięstwo Belgów absolutnie zasłużone.

* BELGIA – USA 2:1 (0:0, 0:0, 2:0)
1:0 de Bruyne 93
2:0 Lukaku 105
2:1 Green 107
Belgia: Thibaut Courtois – Toby Alderweireld, Daniel van Buyten, Vincent Kompany, Jan Vertonghen – Axel Witsel, Marouane Fellaini – Dries Mertens (60 Kevin Mirallas), Kevin de Bruyne, Eden Hazard (111 Nacer Chadli) – Divock Origi (91 Romelu Lukaku).
USA: Tim Howard – Geoff Cameron, Omar Gonzalez, Matt Besler, DaMarcus Beasley – Fabian Johnson (32 DeAndre Yedlin), Jermaine Jones, Graham Zusi (72 Chris Wondolowski) – Michael Bradley, Clint Dempsey, Alejandro Bedoya (105+2 Julian Green).
Żółte kartki: Kompany – Cameron.
Sędziował: Djamel Haimoudi (Algieria).

Albicelestes znowu rozczarowali, ale po raz 4. na tych mistrzostwach wygrali. I awansowali. W ćwierćfinale Argentyna spotka się z Belgią. Jeśli partnerzy genialnego Lionela Messiego oraz pożytecznego Angela di Marii wciąż będą tak odstawać od wyżej wymienionych to może być dla zespołu Alejandro Sabelli ciężko, bardzo ciężko.

Wtorkowa potyczka 1/8 finału na Arena Corinthians w Sao Paulo Argentyny ze Szwajcarią była po prostu nudna. Ottmar Hitzfeld ewidentnie nakazał swoim zawodnikom skoncentrować się na całkowitym zneutralizowaniu wielkiej gwiazdy rywali. Bo Messi to równocześnie drybler, egzekutor jak i kreator gry. Wygrał praktycznie w pojedynkę trzy poprzednie spotkania Argentyny, teraz więc “przyklejało” się do niego na stałe dwóch a czasami nawet trzech graczy Helwetów. Ciekawe, ale bliżej zdobycia goli w regulaminowym czasie gry byli właśnie Szwajcarzy. Zabrakło spokoju, zimnej krwi, opanowania w bramkowych sytuacjach, no ale to charakteryzuje przede wszystkim piłkarskich tuzów. A takich w kadrze Hitzfelda raczej brak.

W miarę ciekawiej zrobiło się dopiero w dogrywce. Długo bez efektu bramkowego. I gdy 63.225 widzom na trybunach stadionu wydawało się, że będą świadkami konkursu “jedenastek” wielki Leo zastosował swój stary numer. Stary, jako że podobnie czynił wcześniej na tym mundialu. Mianowicie znowu nabrał kryjących go rywali metodą “na śpiocha”. Gdzieś jakby nieco znudzony szwendał się po boisku od niechcenia, a gdy widział, że obrońcy są w miarę “uśpieni” zerwał się do rajdu. Tym razem nie powiększył jednak swojego indywidualnego konta snajperskiego (ma zdobyte 4 gole na mundialu) tylko odegrał do lepiej ustawionego di Marii. A ten dopełnił formalności. 1:0 i “Biało-Błękitni” w ćwierćfinale.

W tym miejscu pojawia się pytanie. Czy tak grający aktualny król światowego futbolu galaktyczny Lionel Messi jest w stanie praktycznie w pojedynkę wywalczyć dla rozkochanej w piłce nożnej Argentyny po raz trzeci Puchar Świata (wcześniej w latach 1978 i 1986)? Jeżeli przyjmiemy, że futbol to przede wszystkim gra zespołowa – to nie. Gdy jednak wyjdziemy z założenia, że o wielkich triumfach decydują indywidualności, geniusze zielonej murawy o nieziemskim talencie – to niewykluczone.

 * ARGENTYNA – SZWAJCARIA 1:0 (0:0)
1:0 di Maria 118
Argentyna: Sergio Romero – Pablo Zabaleta, Federico Fernandez, Ezequiel Garay, Marcos Rojo (105+1 Jose Maria Basanta) – Fernando Gago, Javier Mascherano – Angel di Maria, Lionel Messi, Ezequiel Lavezzi (74 Rodrigo Palacio) – Gonzalo Higuain.
Szwajcaria: Diego Benaglio – Stephan Lichtsteiner, Johan Djourou, Fabian Schaer, Ricardo Rodriguez – Xherdan Shaqiri, Valon Behrami, Gokhan Inler, Admir Mehmedi (113 Blerim Dzemaili), Granit Xhaka (65 Gelson Fernandes) – Josip Drmić (82 Haris Seferović).
Żółte kartki: Rojo – Xhaka, Fernandes.
Sędziował: Jonas Eriksson (Szwecja).

W 1/4 finału spotkają się:
BRAZYLIA – KOLUMBIA
HOLANDIA – KOSTARYKA
FRANCJA – NIEMCY
ARGENTYNA – BELGIA
Pierwsze mecze w piątek.

Leszek Pieśniakiewicz

meritum.us

foto: soccer.fusion.net