Długo nie pisałem do ciebie Matko, jakoś tak wyszło, może to brak czasu. Rano do pracy, bo żyć z czegoś trzeba, a po niej słońce już do snu się kładzie.

Tak mało czasu mi pozostaje, ciągle coś piszę lecz mało w tym treści. Ten list w zamysłach wolno się rodził, ale dojrzewał i razem z wiosną wypuścił pąki. Świat się obudził po ciężkiej zimie, a dziury w drogach przez całe lato będą służyły jako przeszkody.

U mnie jak dawniej, nic się nie zmienia, życie się toczy maleńkim kołem i tylko częściej myślę o tobie. Włosy się bielą niczym jabłonie, które sadziłaś matczyną dłonią.

To tak niedawno, jakby rok temu, a ja już całe życie przeżyłem. Jak ten czas leci, aż nie do wiary, rosną mi wnuki i więdną drzewa… Ale poza tym nic się nie dzieje, świat niby wciąż taki sam, tylko gdzieś wczoraj samolot spadł i ojciec zabił swego dzieciaka. Powrócił z wojny, bo teraz mamo wrogami ludu są terroryści. Toczą się boje na całym świecie, giną synowie i płaczą matki. Jedni się śmieją, a drugim smutno i tak się życie toczy powoli. Wciąż obchodzimy jakieś rocznice, czytamy wiersze tym, co w Katyniu za swą ojczyznę oddali życie. Tu na obczyźnie człowiek inaczej wszystko rozumie i może częściej łza stanie w oku.

Na Ukrainie z Ruskim się biją, świat się przygląda i coś tam szepnie, zawiesi wizy i zamknie konta. A kule gwiżdżą, upada człowiek, lecz ludzi mnogo jest na tym świecie, cóż życie znaczy.

Znad Wisły młodzież wciąż za granicą na chleb zarabia, bo w kraju mamo ciężko o pracę. Ustrój się zmienił, już kapitalizm króluje wszędzie. Kraj nam sprzedano: wszystkie fabryki, stocznie i huty już nie są nasze i nawet ryby złowić nie wolno. Molo w Sopocie ma Tuska córa i co ma jeszcze, nikt tego nie wie.

Teraz Bruksela Polski stolicą i po angielsku mówią rodacy. Ciągłe te próby i zamieszanie dobra nie wróżą, ciężko podnosić się po upadku. Trudno prostować kark, co przez wieki był pochylony.

Piszę do ciebie, bo owe zmiany niezrozumiałe, niepokój budzą i lęk przynoszą. Poza tym wszystko jest po staremu, tylko deficyt nas ciągle spycha do upadłości i do ruiny. Detroit bankrutem, a ludziom domy banki przejęły i tylko niebo dachem nad głową, a człowiek mały nic już nie znaczy. Cóż Ameryka błędy powiela jak inne kraje, też w dołki wpada.

Świat się przewrócił i teraz mamo chłopak z chłopakiem wierność ślubują, a narodzony syn pierworodny może w przyszłości zostać panienką. Wiem, że nie wierzysz w owe sprzeczności, ale to prawo tak ustanawia.

Świat stał się cyrkiem, a na arenie błaznów gromada znów figle płata. Z widowni słychać wciąż gromkie brawa, lud nie pojmuje o co tu chodzi.

Bo widzisz mamo – kraj zadłużony, wszystko się wali, a naród nadal panom się kłania, nie widzi kłamstwa nie dojrzy zdrady.

I tak z dnia na dzień jakoś się żyje, Bogu też dzięki, że zdrowie służy.

Wczoraj znów uczeń szesnastoletni nożem posiekał swoich kolegów. Taka agresja w ludziach ożyła, że niebezpiecznie wyjść na ulicę. Nigdy tak wcześniej mamo nie było, Bóg nas opuścił, a człowiek chciwy wszedł w skórę zwierza i w owej skórze kroczy po ziemi, a co napotka na swojej drodze niszczy i pali, depcze świętości. Brak człowiekowi zwykłej ogłady i brak współczucia, i brak miłości.

Dobrze, że wiosna wszystko łagodzi, kwiaty się budzą z zimowej drzemki i ptak radośnie rano zaśpiewa. Po niebie płyną niewielkie chmury, a ludzie rano biegną do pracy. Nikt nie ma czasu na sentymenty, bo znów pierwszego przyjdą rachunki. Co nas otacza wszystko na kredyt, z pracą kłopoty i chleb drożeje, a dach nad głową gwarantem spłaty. Na skrzyżowaniach kamer przybywa i rąk proszących o parę groszy, i telefony są na podsłuchu. Prawa człowieka wychodzą z mody tylko posłuszni mile widziani.

Takie jest życie mamo na ziemi, czy jest inaczej po tamtej stronie?

Władysław Panasiuk