Chicago – nasza druga stolica gdzie mieszka liczna grupa rodaków i gdybyśmy byli bardziej zorganizowani i prężni na pewno drugim urzędowym językiem byłby polski, a nie hiszpański. Latynosi choć mniejsi, to szybciej zdobywają szczyty, wszędzie ich pełno, nawet w Waszyngtonie. Kiedyś byliśmy w senacie i kongresie, ale to było dawno i nieprawda.

Złośliwi mówią: jeśli w Waszyngtonie chcesz mieć przyjaciela, to kup sobie psa. Myślę, że owa regułka doskonale pasuje do wszystkich stolic świata, gdzie nieskończenie trwa walka o stołki; w biznesie i polityce nie ma miejsca dla przyjaciół. Pieniądze potrafią podzielić wszystko i wszystkich.
Ale wracajmy do naszego miasta, w którym przeżyłem ponad ćwierć wieku, czy to dużo? To zależy z jakiego punktu się na to patrzy.

Chicago, rozległe miasto położone nad jednym z pięciu Wielkich Jezior. Tu kręci się gangsterskie filmy, tu rosną wieżowce jak grzyby po deszczu. Tylko Nowy Jork ma ich więcej, bo i sam jest potężniejszy. “Wietrzne miasto” jest spore, niektórzy nawet twierdzą, że duże, ale to zależy z czym się je porównuje.

Długimi ulicami biegają piękne muzy, biegają, bo w XXI wieku już nikt w Ameryce nie spaceruje. Każdemu gdzieś się spieszy, czas przynajmniej w tym przypadku nie zatrzymuje się. Miasto rozległe, choć jak Smoleń śpiewał:”(…) to jak razem połączone cztery wsie”. Poniekąd miał rację, bo prócz wspomnianego centrum reszta przypomina wielką wieś. Drewniane chaty często otulone plastikowymi płytami nie mogą wzbudzać zachwytu, a tym bardziej nie wpisują się w krajobraz rozpoczynającego się wieku. Mit pomału się kruszy, a ludziom z pełnymi portfelami plastikowych kart żyje się różnie. Najczęściej jedne spłaca się następnymi. Na rogatkach można spotkać coraz więcej ubogich, zresztą jak w każdym większym mieście. Cały świat przeżywa kryzys, a nawet jakby tak nie było, biednych jest więcej niż pokazują statystyki. Tak czy owak miasto Chicago często zwane aglomeracją ma w sobie wiele sentymentu i wdzięku. Słowem jest to doskonałe poletko dla piszących, malarzy i fotografów. Sztuka tu kwitnie i nic nie wskazuje na to, że miałoby być inaczej. Są tutaj nasze kluby, kawiarnie, a nawet teatr, więc i artystów nie brakuje. Słowem jest wszystko i nic, gdyby nie kościoły nie byłoby gdzie się spotkać. Nie w takim jednak celu zostały zbudowane i nie takie ich przeznaczenie. Nie ma w Chicago domu kultury (z prawdziwego zdarzenia), a jedyne muzeum nie potrafi zaspokoić wszystkich potrzeb. Górale na południu mają swój Dom Podhalan, na północy jest Centrum Kopernikowskie goszczące od czasu do czasu jakiegoś emerytowanego artystę nie mającego już wzięcia nad Wisłą i to cała rozrywka, czy jak kto woli: uciecha.
„Nie o takie kulture my walczyli i nie o takie rozrywkie”. Słowem tutejsza sztuka ma zawsze „pod górkę”. Nawet dla byłej pierwszej damy nie było odpowiedniego lokum i musiała promować „zasłużonego reżysera i książkę o swojej bogatej przeszłości” w konsulacie.

Tak, teraz wszyscy piszą książki wszak niewielka to sztuka.

Należy pamiętać o tym, że Polacy za granicą nie tylko zarabiają na chleb, ale też starają się w dostępne im sposoby podtrzymywać nasze tradycje i kulturę przywiezioną ze starego kraju. Nie wszyscy po kilku miesiącach pobytu zapominają ojczystego języka i nie każdy używa makaronizmu. Nasz język należy do najpiękniejszych, choć niekiedy powracamy do łaciny, szkoda, że nie tej, którą posługiwali się Kochanowski i Rej. Lubimy powracać do historii, resztkę wojaków ubraliśmy w rogatywki, ale też w życie wprowadziliśmy jakieś nowatorstwa podpatrzone z Zachodu, którym nieuchronnie się stajemy. Kobiety dzięki równouprawnieniu  mogą walczyć na frontach ramię w ramię z mężczyznami, pałować rodaków, a tak niedawno śmieliśmy się z traktorzystek orzących pola za Bugiem. Cywilizacja dociera wszędzie, choć zabiera to wiele czasu.

”Nie śmiej się bratku…” Mur runął i odsłoniła się scena wielkiego dobrobytu, gdzie każdy może być wszystkim, ale nie jest.

Miasto Chicago, stolica bluesa, żyją tu ludzie z całego świata, choć z przykrością muszę stwierdzić, że dobre czasy dla emigranta dawno minęły. Zbyt długo tworzy się ustawy emigracyjne mające udostępnić przyjezdnym normalność. To właśnie oni zbudowali to miasto i ten kraj, ale kto o tym raczy pamiętać.

Kiedyś należeliśmy do czołówki Europy pod wieloma względami, nasz przemysł wcale nie był na tyle zacofany jak o nim pisano. Dzisiaj należymy do kilku wspólnot, jesteśmy partnerami, a nawet przyjaciółmi, a po wizy długo czekamy w tym samym rzędzie, co Rumuni i Bułgarzy, z całym szacunkiem do wymienionych państw. I znowu zacytuję słowa byłego prezydenta: „Nie o takie Polskie my walczyli”.

Miałem pisać o poetach, ale po drodze jest tyle niedokończonych spraw, że ciężko dopchać się do piewców pięknego słowa.

Jan Kochanowski powiedziałby o tutejszych artystach wprost:” dużo was, a jakoby nikogo nie było”. Bo tak naprawdę mało nas widać i nikt się o nas nie troszczy. Jest tyle różnych organizacji i urzędów jak choćby: Kongres Polonii, Konsulat, ale cicho wszędzie, głucho wszędzie… Piszących w naszym stanie jest niemało. Kilka lat temu zarejestrowano Zrzeszenie Literatów, powstają pomniejsze koła, kluby dramatyczne, ale bez żadnego wsparcia ze strony Warszawy mało znaczą. Spotykają się w kawiarenkach, klubach, podziwiają wzajemnie, czasem prawią komplementy. Czasami ktoś napisze krótką wzmiankę o byłym spotkaniu, wklei kilka fotek i znowu cisza. Żadna instytucja nie jest nami zainteresowana, żadna nas nie wspiera. Dwie czy trzy polskie kawiarenki nie załatwiają naszego problemu. Każdy orze jak może i zbiera własne plony, a przedstawiciele organizacji i urzędów chętnie ustawiają się do zdjęć i na tym cała ich działalność się kończy.

Mimo wszystko istniejemy, spotykamy się i piszemy o naszym pięknym kraju, który opuściliśmy niekoniecznie z ciekawości. Nie każdego z nas spotkał dobrobyt, do którego potrzebna jest specjalna przepustka przywieziona w podręcznym bagażu. Większość rodaków żyje skromnie, jak wszędzie. Nie każdego więc stać na wydawanie książek i ich promocje. Może to zabrzmi dziwnie, ale Stany niczym nie różnią się od innych państw, gdzie najmniej płaci się za wysiłek ludzki. Kto rzetelnie pracuje zrozumie to bez trudu.

Chicagowscy piewcy nie dają za wygrane, ale bez należytej pomocy nadal pozostaną nieznani i będą uzupełniać stare szuflady komód swoimi zapiskami.
Nie wszyscy jesteśmy wytwornymi pisarzami, ale niektórzy są warci uwagi.  Złośliwi mówią, że piszemy nostalgiczne strofy, to fakt, ale każdy pisze o własnym losie.

Poeci z reguły piszą o miłości, przyrodzie, a wszystko to mieści się w obrębie świata jaki nas otacza.

Zatem, dlaczego nie pisać o tęsknocie, która mieszka w każdym emigrancie, czy to grzech?

Nas może zrozumieć tylko ten człowiek, który dziesiątki lat mieszka poza krajem, nikt inny.

Jak piszą dzisiejsi poeci? jedni poezję, drudzy pro-ezję, bo skoro jest proza poetycka, dlaczego nie może być poezji prozatorskiej – tak sądzi znany krytyk literacki mieszkający w Polsce Leszek Żuliński, z którym w zupełności się zgadzam.

Jeśli mam być szczery, nie bardzo trafia do mnie owa pro-ezja, może dlatego, że nie widzę w niej żadnego piękna, często brakuje jakiegokolwiek sensu i rytmu należnego strofom. Takie jest moje zdanie, przy którym pozostanę, chociaż mówią, że tylko krowa go nie zmienia.

Mało w naszym mieście pisze się prozy, która może być równie piękna, nie wspomnę o poetyckiej. Chicago kocha się w poezji, choć bywa, że nie każdy ją do końca rozumie, bo są poeci piszący tylko wiersze, a może nawet wierszyki. Tak też jest w kraju, o czym ostatnio pisał dramaturg Bohdan Wrocławski.

Gdyby jednak poświęcić poetom tu i tam więcej uwagi i zabrać odrobinę pychy, mogliby pewniej kreślić znaki zwane umownie literami.

Literaci, poeci, pisarze nie zawsze potrafią wpisać się w pejzaż naszego miasta, tak trudno pojąć obcą kulturę przywiezioną z całego globu, a jeszcze trudniej o niej pisać. Piszmy zatem o naszym pięknym kraju położonym nad Odrą i Wisłą, sięgającym od Bałtyku do Tatr. Nie o wszystkim napisali nasi ojcowie i nie o wszystkim opowiedzieli dziadkowie. Piszmy o tęsknocie, bo niedługo ów termin stanie się zupełnie obcy. Wirtualna codzienność wyzbywa się piękna i wzorców. Świat ponoć się zmniejsza przez rozwój szeroko rozumianej telekomunikacji, ale ta sama tęsknota w sercu gości, które staje się coraz bardziej chłodne dla Boga i ludzi.

Władysław Panasiuk

meritum.us