Inauguracja rozgrywek piłkarskiej kanadyjsko-amerykańskiej ligi MLS wypadła blado dla Chicago Fire.

Pierwszy mecz “Strażacy” przegrali w Carson w Kalifornii z Chivas USA 2:3. To był debiut w roli trenera Chivas Wilmera Cabrery, był to też pierwszy mecz od czasu, gdy władze Major League Soccer odkupiły udziały w klubie od właściciela meksykańskiego klubu Deportivo Guadalajara Jorge Vergary. Zespół Fire stracił cenne ligowe punkty na sekundy przed końcem meczu gdy Chivas wykonało rzut rożny i olbrzymi Bobby Burling zamienił podanie Mauro Rosalesa na bramkę na wagę zwycięstwa.

* Świetny niegdyś francuski tenisista Yannick Noah cieszył się niezmiernie ze zwycięstwa drużyny Chicago Bulls nad mistrzem ligi NBA Miami Heat. Nic dziwnego, w końcu “Bykiem” jest jego syn Joakim. Starszy Noah jest dziś znanym muzykiem, nagrywa naprawdę dobrą muzykę reggae. Najstarszy z piątki dzieci, Joakim gra w Chicago już kilka lat i choć były z nim na początku duże problemy wychowawcze to dziś jest podstawowym graczem Bulls. “Byki” wyszarpały zwycięstwo już na początku dogrywki, gdy drużyna Toma Thibodeau zdobyła siedem punktów z rzędu, co wystarczyło przy słabej postawie gwiazd Miami. Gdyby jeszcze młodszy Noah potrafił trzymać nerwy na wodzy w meczach o stawkę to po powrocie na parkiet Derricka Rose’a z optymizmem patrzylibyśmy w przyszłość. Póki co, Rose w garniturze wspiera kolegów na ławce, a Joakim szaleje, ale tylko w meczach o pietruszkę i coraz częściej słyszy się o pozbyciu Francuza w zamian za którąś z gwiazd ligi. Zwłaszcza że zarobki Noaha są astronomiczne: 12,1 mln dolarów za sezon to stanowczo za dużo jak na poziom gry reprezentowany przez nerwowego olbrzyma.

* Kolejną wygraną zaliczyli natomiast hokeiści Chicago Blackhawks, którzy ograli na lodowisku rywala Buffalo Sabres 2:1. “Czarne Jastrzębie” mają już w dorobku 90 punktów i w NHL więcej mają tylko zespoły z St. Louis – 94 i Anaheim – 93 pkt. Jak napisała lokalna prasa był to przyśpieszony o tydzień dzień świętego Patryka w Buffalo. Powód? Oczywiście występ w Buffalo Patricka Kane’a, który stąd właśnie pochodzi. Tysiące kibiców założyło więc koszulki z numerem 88, z którym grywa ich idol i przyszło do hali First Niagara Center na długo przed rozpoczęciem meczu. Kane ostatni raz grał w Buffalo w 2010 roku, odwzajemnił się zaś kibicom… zdobyciem bramki dla aktualnego mistrza ligi. Nie zmieniło to sytuacji wokół lodowiska, było bardzo przyjaźnie i miło. Fani Sabres pogodzili się bowiem już z faktem, iż w tym roku nic nie zdobędą. Mają na koncie tuż przed końcem sezonu regularnego zaledwie 46 pkt i żadnych szans na awans do finałów ligi. I pomyśleć, że w tym samym czasie kibice Wisły Kraków zbombardowali z zewnątrz swój stadion racami i tylko cud sprawił, że nikomu nic się nie stało.

* Nie było rekordowych osiągnięć podczas podczas tegorocznego maratonu w Los Angeles. Powodem nie była słaba forma zawodników, a upał podczas biegu na trasie od stadionu Dodgersów do Santa Monica. Wygrali etiopscy biegacze, wśród pań najlepsza była Amane Gobena z czasem 2 godz. 27 min. 37 sek., u panów najszybszy Gebo Burka osiągnął 2:10:37. Temperatura przekraczała w LA 81° F , na trasie zemdlało 95 zawodników, a 16 wylądowało z odwodnieniem w szpitalu.

* Na Florydzie rozegrano drugą z czterech części golfowych mistrzostw świata. Zawody w Doral od niedawna sponsorowane są przez Cadillaca, a startowali oczywiście najlepsi golfiści na globie. Jednak nie Tiger Woods, nie Rory McIlroy czy Phil Mikelson a zaledwie 24-letni Patrick Reed zwyciężył z wynikiem minus cztery, za co otrzymał czek na 1,5 mln dolarów. Po 753 tys. zielonych natomiast dostali: drugi w stawce, inny Amerykanin Bubba Watson i Walijczyk Jamie Donaldson. Obaj mieli minus trzy i tylko ta trójka pochwalić się mogła wynikiem poniżej par pola. Pierwszy turniej tego cyklu tzw. Match Play rozegrany w miejscowości Marana w Arizonie wygrał Australijczyk Jason Day, kolejna odsłona World Golf Championships  to będzie „Invitational” na przełomie lipca i sierpnia w Akron w Ohio, a zakończy zmagania listopadowy turniej „Champions” pod Szanghajem. Świetnie płatne zawody tego cyklu nie stanowią jednak konkurencji dla turniejów zwanych „major”,  których też jest cztery. Czekamy na nie z niecierpliwością: w kwietniu jak zwykle w Augusta rozegrany będzie Masters, w czerwcu czeka nas U.S. Open (w tym roku w Pinehurst, w Północnej Karolinie), miesiąc później odbędą się pod angielskim Liverpoolem The Open Championship, a zakończy cykl w sierpniu turniej PGA Championship w Louisville, Kentucky.

Sławomir Sobczak

meritum.us