Chce zabierać bogatym i dawać biednym, zredukować liczbę ofiar wśród pieszych i zlikwidować miejskie dorożki. Burmistrz Bill de Blasio zabrał się do wypełniania obietnic.

Korespondencja z Nowego Jorku

De Blasio przejął klucze 8-milionowej metropolii z rąk multimiliardera Michaela Bloomberga, który zarządzał miastem przez 12 lat. W odróżnieniu od poprzednika, który uważany był za sprawnego administratora, zwolennika dyscypliny i poprawy warunków życia mieszkańców, obietnice de Blasio miały często podtekst ideologiczny. Nic dziwnego – Nowy Jork uważany jest za jeden z mateczników Partii Demokratycznej. Co może wydawać się dziwne, przez ostatnie 20 lat rządzili nim bądź republikanie (Rudolph Giuliani), bądź kandydaci niezależni (Bloomberg, który tylko do pierwszych wyborów kandydował jako republikanin).

Zrzutka na przedszkola

De Blasio stanął przed poważnym wyzwaniem już w pierwszych godzinach urzędowania, gdy matka natura wysypała na miasto kilkadziesiąt centymetrów białego puchu. Mimo akcji „Zima” na ulicach burmistrz stara się realizować obietnice wyborcze. I właśnie odniósł zwycięstwo. Dzięki presji wywartej przez ratusz deweloper inwestujący na terenach byłej fabryki cukru na Brooklynie zgodził się na budowę 700 tanich mieszkań w kompleksie liczącym 2300 apartamentów. Burmistrz zastosował szantaż – zagroził wstrzymaniem wartej 1,5 miliarda dolarów inwestycji. Zmusił też dewelopera do stworzenia przestrzeni parkowej oraz handlowo-usługowej, budowy szkoły oraz parku i odnowienia promenady wzdłuż nadbrzeża East River. Firmy niechętnie zgadzają się na budowę subsydiowanych mieszkań, bo obecność mniej zamożnych lokatorów odstrasza lepiej uposażonych nabywców i zmniejsza wartość inwestycji.

– Nadszedł czas, by poprosić bogatych o trochę więcej – mówi de Blasio i chce spełnić kolejną zapowiedź: zapewnić wszystkim dzieciom tanią opiekę przedszkolną. Jednym z kluczowych elementów planu jest podniesienie podatku dochodowego dla mieszkańców miasta zarabiających więcej niż pół miliona dolarów rocznie. Nowy Jork jest jednym z niewielu dużych miast w USA, obciążających mieszkańców dodatkową daniną, niezależnie od podatków federalnych i stanowych. Pomysłowi sprzeciwia się gubernator stanu Nowy Jork Andrew M. Cuomo, który argumentuje, że nowe podatki wywołają odwrotny skutek – wypłoszą bogatszych ludzi z miasta i zmniejszą jego przychody. I skąd wówczas wziąć pieniądze na 29 tysięcy nowych miejsc w przedszkolach? Cuomo sugeruje, że trzeba znaleźć fundusze na przedszkola w budżetach stanowym i federalnym, ale de Blasio nie chce ustąpić.

Auta w żółwim tempie

Już za czasów poprzednich burmistrzów Rudolpha Giulianiego i Michaela Bloomberga Nowy Jork zmienił oblicze. Z miasta zniknęły dzielnice czerwonych latarni, spadły wskaźniki przestępczości dzięki zwiększeniu liczby policjantów na ulicach i upowszechnieniu monitoringu. Bloomberg zrobił wiele dla poprawy jakości życia – wprowadził zakaz palenia w miejscach publicznych, nakazał, aby wszystkie restauracje podawały wartość kaloryczną potraw, a każdy z lokali gastronomicznych oznaczony był literą potwierdzającą stopień czystości. Propozycja zakazu sprzedaży napojów gazowanych w dużych pojemnikach została zablokowana przez sąd, ale de Blasio nie ukrywa, że chce podążać tą samą drogą.

„Vision Zero” – to krucjata de Blasio, która ma zredukować do zera liczbę pieszych ginących na nowojorskich drogach. Wśród 63 pomysłów znalazło się między innymi ograniczenie prędkości w mieście z 30 (50 km) do 25 mil (42 km) na godzinę. W ośmiu specjalnie wydzielonych strefach ograniczenie ma być jeszcze niższe – 20 mil/h. Ale są i inne: instalowanie setek nowych kamer monitoringu oraz nieoznakowanych radarów, wzmocnienie liczebności patroli drogowych i zwiększenie liczby wypisywanych mandatów. – Nie akceptujemy obecnego stanu. Zbyt wiele ludzi ginie na ulicach – mówi burmistrz.

Nowojorczycy przyjęli te propozycje z mieszanymi uczuciami, podobnie jak cztery tysiące mandatów wlepionych kierowcom za zbyt szybką jazdę. I na razie nie zmieniają nawyków – mimo sporadycznych akcji karania za przechodzenie na czerwonych światłach, nadal przechodzą przez jezdnie wtedy, kiedy mają ochotę.

W boju o „Vision Zero” burmistrz zaliczył wizerunkową wpadkę. De Blasio, który poucza nowojorczyków na temat bezpieczeństwa pieszych, został przyłapany na przechodzeniu na czerwonym świetle na jednej z ulic Brooklynu. I to w towarzystwie policjanta. Dwa dni wcześniej samochód wiozący burmistrza dwukrotnie nie zatrzymał się przy znaku „Stop”, ponadto przekroczył dopuszczalną prędkość o ponad 20 km na godzinę.

Są jednak decyzje, które będą przekładać się zarówno na bezpieczeństwo publiczne, jak i na kondycję gospodarczą miasta. De Blasio chce zrezygnować z forsowania praktyki „stop-and-frisk”, czyli możliwości zatrzymania podejrzanej osoby na ulicy i przeszukania jej na miejscu przez policjanta. Obrońcy praw człowieka, którym udało się podważyć te praktyki w sądzie, nie ukrywają satysfakcji. Sprawa jednak wróciła do sądu niższej instancji, a media nie pozwolą o sprawie zapomnieć.

W obronie szkap

Nowy burmistrz toczy także mniejsze wojny. Jeszcze podczas kampanii wyborczej nie ukrywał, że nosi się z zamiarem usunięcia z ulic miasta konnych dorożek. Pytany, dlaczego chce, aby Nowy Jork zrezygnował z atrakcji turystycznej nawiązującej do XIX-wiecznej historii miasta, opowiadał o nieludzkich warunkach, w jakich konie są przetrzymywane w wielkim mieście. Projekt zarządzenia w tej sprawie na razie ugrzązł w radzie miejskiej, ale de Blasio nie zrezygnował. – Będziemy podejmować agresywne działania, aby dorożki zniknęły z ulic Nowego Jorku – zapewniał pod koniec lutego – to nieludzkie i nie przystoi naszym czasom. Żyjemy w 2014 roku.

Alternatywą dla poczciwych szkap, które zaprzęgane są codziennie do około 220 dorożek, mają być elektryczne powoziki, które mają zapewnić zatrudnienie dotychczasowym woźnicom. Sami dorożkarze nie doceniają jednak uporu nowego gospodarza miasta. Argumentują, że lista regulacji dotyczących dorożek oraz warunków prowadzenia stajni w mieście liczy 144 strony, a warunki życia koni sprawdza kilka miejskich agencji, nie licząc różnego rodzaju stowarzyszeń. – Większość właścicieli i woźniców wykonuje swoją pracę całe życie, ma dzieci, pożyczki i inne sprawy na głowie – mówi Stephen Malone, właściciel zaprzęgu i rzecznik Horse and Carriage Association of New York City. Dorożkarze wytaczają też inny argument: miasto patrolują policyjne oddziały konne i jakoś nikomu to nie przeszkadza.

Janosikowe zapędy de Blasio mogą już wkrótce rozbić się o inny twardy mur – związki zawodowe. Burmistrz będzie musiał renegocjować kontrakty z pracownikami miasta. Na hojne gesty nie będzie mógł sobie pozwolić z prostego względu – jeśli ustąpi związkowcom, nie będzie w stanie zrównoważyć budżetu. Nie ma już komu zabrać, aby dać maluczkim.

Tomasz Deptuła

Rzeczpospolita