Dla odbudowy imperium Władimir Putin jest zdolny do wszystkiego. Za takie słowa jeszcze niedawno zostawało się rusofobem.
Dziś zdają sobie z tego sprawę wszyscy możni tego świata. Ale przyzwyczajeni do debat w gabinetach i spokoju we własnych krajach nie potrafią pokazać, że są teraz zdolni do wszystkiego, by powstrzymać Putina przed wywołaniem najpoważniejszego konfliktu od upadku ZSRR. A może i trzeciej wojny światowej.
Dla Obamy, Hollande’a czy Merkel szokiem musi być już język z innej epoki, jakim posługuje się Putin, zapowiadając napaść na inny kraj. Kraj, który graniczy z czterema państwami należącymi do Unii Europejskiej i do NATO. Tuż obok ich, zachodniej cywilizacji. W kraju do tej cywilizacji aspirującym.
Putin tłumaczy bowiem chęć zaatakowania sąsiedniej Ukrainę koniecznością „normalizacji sytuacji sytuacji społeczno-politycznej” w tym kraju. I przy okazji powołuje się na rosyjską konstytucję. I nikt nie ma wątpliwości, że groźba wyłożona nudnym urzędowym językiem jest jak najbardziej realna. Właściwie już się realizuje.
Na stronie internetowej Kremla, gdzie wyłożone są powody planowanego ataku na Ukrainę, są i świeże informacje o rozmowach telefonicznych, które Putin przeprowadził z Obamą, Hollandem i sekretarzem generalnym ONZ.
Wynika z nich, że Putin nie ukrywał w tych rozmowach, że nie spodobały mu się nowe władze Ukrainy, „prowokacje i przestępcze działania ultranacjonalistów” i dlatego postanowił się z nimi rozliczyć.
Nie wynika, by usłyszał od rozmówców, w tym przywódcy największego mocarstwa, że kara za takie rozliczenia, czyli wtrącanie się w sprawy innego kraju i bezczelne łamanie prawa międzynarodowego, będzie bardzo dotkliwa. Tak dotkliwa, jak nie było jeszcze dla Rosji nic od czasu, gdy rozpadł się ZSRR.
Powinien usłyszeć o wprowadzeniu wszystkich możliwych sankcji, na jakie Zachód zdobył się w ostatnich latach wobec wszystkich zbójeckich krajów świata razem wziętych. Od zamrożenia kont ważnych polityków i związanych z władzą oligarchów i czarnej listy wizowej po wykluczenie z prestiżowych organizacji międzynarodowych i zbojkotowanie ważnych imprez szykowanych przez Moskwę. Rosję pod wodzą wywołującego wojny Putina powinien czekać los Korei Północnej pod wodzą Kima. Ale nie czeka.
Decyzje w sprawie sankcji, nawet drobnych, Zachód odkłada na później. Dzieli włos na czworo, umacniając Kreml w przekonaniu, że dla odbudowy imperium może robić, co zechce, jak zechce i kiedy zechce.
Co jeszcze Putin musi zrobić, w jakim kraju ma zaplanować „normalizację sytuacji społeczno-politycznej”, by przebudzić Obamę i jego ważnych kolegów? Bo żeby skompromitować Zachód, nic już robić nie musi.
* Nie mam żadnej satysfakcji, że niecały miesiąc temu pisałem o „olimpijskiej formie Rosji” i że Zachód w olimpijskiej formie nie jest. („Obym się mylił, chcę się mylić, na pewno się mylę. W tej mojej mylnej koncepcji jawi mi się, że Rosja jest w olimpijskiej formie. I wykorzysta ją, by Ukraina grała w lidze euroazjatyckiej, a nie europejskiej”).
Jerzy Haszczyński
rp.pl