Spośród wielu twórców filmowych związanych z Chicago zmarły dziś Harold Ramis wyróżniał się wszechstronnością, był bowiem aktorem, reżyserem i scenarzystą.

Jego poczucie humoru powalało na kolana kolejne pokolenie kinomanów na całym świecie. Każdy, kto obejrzał choćby „Dzień Świstaka” czy „Pogromców duchów” mógł się o tym przekonać. A przecież wybitnie śmiesznych filmów, które współtworzył było wiele: “Stripes”, “Caddyshack “, “National Lampoon’s Vacation” czy “Analyze This” uwodzą telewidzów oryginalnością i dlatego się nie zestarzały. Zaczynał jeszcze na studiach pisząc komedie dla teatrów, potem w „Playboyu” redagował rubrykę satyryczną. Po wielkich sukcesach jego pierwszych filmów wyprowadził się do Hollywood, ale wrócił do korzeni w 1996 roku i zamieszkał w Glencoe. Zmarł właśnie w swoim domu w North Shore, chorował na rzadką odmianę autoimmunologicznego zapalenia naczyń krwionośnych.

Miał Ramis w sobie coś z dużego dziecka, ale i współczesnego Midasa. Od telewizyjnej serii z lat 70. “Second City Television ( SCTV )” po reżyserię ostatnich odcinków serialu NBC “The Office”. Od “Ghostbusters” po “Depresję gangstera” w kinie fabularnym, bez większych wpadek był synonimem wielkiego sukcesu, przyjacielem Johna Belushiego i Billa Murrey’a. Wzorcem dla aktualnych gwiazd amerykańskiej komedii Judda Apatowa czy Adama Sandlera. Jeden z największych kibiców baseballowej drużyny Chicago Cubs odszedł od nas w wieku zaledwie 69 lat.

Sławomir Sobczak

meritum.us