Pierwsza moja jazda Chevroletem Corvette – a było to jeszcze w latach 80. – była zarazem ostatnią, gdyż kompletnie nie dostrzegłem zalet tego ponoć fantastycznego samochodu, o którym z błyskiem w oku mówiło mi tak wielu zachwyconych nim kolegów.

Kult Corvetty dostrzegałem potem nie raz, kilka lat temu byłem nawet z kamerą na ogromnym zlocie właścicieli aut tej marki w Elgin na przedmieściach Chicago i widząc kilka tysięcy pojazdów, które swoją nazwę wzięły od statku fregatowego byłem zdumiony. Dlatego rozumiem żal i rozpacz internautów opłakujących osiem samochodów Corvette, jakie dziś rano pochłonęła 12-metrowa dziura o głębokości 9 metrów w muzeum w Kentucky. Te auta są właśnie tam produkowane, niedawno właśnie w National Corvette Museum w Bowling Green zaprezentowano najnowszy model C7, który za rok trafi do produkcji.

W ub. roku przypadła 60. rocznica powstania modelu Corvette, to dla wielu Amerykanów auto życia, samochód przechodzący wraz z pasją z ojca na syna. I właśnie kolekcjonerskie modele wpadły dziś do krasowego leja (czyżbyśmy zaczęli odczuwać skutki wydobycia gazu łupkowego w rejonie?) ku zdumieniu pracowników muzeum. Na szczęście nikomu nic się nie stało, ale straty są znaczne. Wśród uszkodzonych znacznie aut są drogocenne okazy: ZR-1 Spyder z 1993 r. i ZR1 Blue Devil z 2009 r. wypożyczone z muzeum General Motors Co. Pozostała szóstka zniszczonych pojazdów to również wielce kosztowne i unikalne eksponaty, m.in.: Black Corvette rocznik 1962, milionowy egzemplarz White1 z 1992 r., Ruby Red wypuszczony z taśmy rok później z okazji 40. urodzin Corvette czy inna słynna biała maszyna z 2009 wyprodukowana jako 1,5-milionowy produkt tej marki.

Muzeum otwarte 20 lat temu, a usytuowane naprzeciwko fabryki gdzie powstają Corvetty, jest zamknięte, trwa szacowanie strat i ocena stanu gruntu.

Tekst i zdjęcia

Sławomir Sobczak

meritum.us