Imponujące widowisko, choć jedna świecąca śnieżynka nie zmieniła się w kółko olimpijskie.

Korespondencja z Soczi

Otwarcie igrzysk na stadionie Fiszt obejrzało 40 tysięcy widzów. Nazwa pochodzi od pobliskiego szczytu w Kaukazie o wysokości 2867 m, znaczy: pobielony, oszroniony, siwy. Stadion wypełnił się godzinę przed ceremonią, rozświetlił dokładnie o 20.14, tysiące diod w dachu dało niezwykły efekt.

Część artystyczną nazwano „Sny o Rosji”. Kraj wielki, sny długie. Łącznikiem 2,5-godzinnego przedstawienia stała się dziewczynka o imieniu Lubow, symbolizująca duszę Rosji. Lubow śniła, a widzowie jej oczami widzieli, co wymyślił reżyser, pokazało kilka tysięcy artystów oraz umożliwiła technika.

Nic od lat się nie zmienia, kolejne ceremonie otwarcia każą się zachwycać potęgą ludzkiej wyobraźni w wymiarze XXXL, ale też gigantyzm widowisk przytłacza, choć zapewne Rosjanie w gigantyzmie nie widzą nic złego.

Każdy widz odebrał srebrzysty krążek z diodami LED, które świeciły stosownie do kolejnych scen dziewczęcego snu. Główną rolę zagrała 11-letnia Liza Temnikowa z Krasnodaru, mama i tata to taksówkarze. Przeszła srogą selekcję, wygrała, może ma już za sobą rolę życia, choć mówiła, że ćwiczy gimnastykę i marzy o sukcesach olimpijskich.

Rolę drugoplanową dostał nawet Nikołaj Wałujew, znany bokser, były mistrz świata organizacji WBA w kategorii ciężkiej. Był wielkim Wujkiem Stiopą, milicjantem ze znanego w Rosji dziecięcego wierszyka, we fragmencie przedstawienia poświęconego Moskwie.

Lubow najpierw wyśniła alfabet rosyjski. Każdy z widzów zagranicznych, jak się nie zagapił, to już wie, jak cyrylicą napisać C jak Czechow, D jak Dostojewski, M jak Mendelejew, K jak Kandinsky albo Ż jak Żukowski. Trojka, chór Klasztoru Sreteńskiego, Piotr Wielki, balety rosyjskie, rewolucja październikowa, „Wojna i pokój”, „Jezioro łabędzie”, „Żar-ptica” – dalsza gra wizualnych skojarzeń jednak wymagała wiedzy o kulturze i historii kraju igrzysk.

Sopranistka Anna Netrebko z Krasnodaru zaśpiewała hymn olimpijski, flaga poszła na maszt, znicz zapalili wspólnie mistrzowie sprzed lat: łyżwiarka figurowa Irina Rodnina oraz bramkarz hokejowy Władysław Trietiak i największa tajemnica otwarcia została wyjaśniona. Para wielkich rosyjskich sportowców musiała wybiec z ogniem ze stadionu, bo znicz stoi dumnie na środku parku olimpijskiego. Tuż przed nimi też były sławy: Maria Szarapowa, Jelena Isinbajewa, Aleksander Karelin i Alina Kabajewa. Potem puszczono z ogniem, dymem i hukiem ponad 42 tony fajerwerków.

Niepokój związany z groźbami terrorystycznymi podczas otwarcia udało się Rosjanom zgasić skutecznie. Zasieki oddzielające Soczi, Park Olimpijski i stadion Fiszt od wszelkich zagrożeń były stawiane od dawna, w możliwość ich pokonania nie wierzył nikt. Kto liczył, że w tej kwestii da się z Rosjan pokpić, jak z niedoróbek w hotelach, nie miał szans.

Kpiny jednak będą, bo w efektownej scenie zamiany pięciu płatków śniegu z Czukotki w świecące kółka olimpijskie część maszynerii zawiodła i zamiast pięciu kółek pojawiły się cztery, za to z gwiazdką. No i obszar Polski pokazywany podczas przemarszu naszej ekipy powiększono o obwód kaliningradzki. Internet pokaże to w milionach odsłon.

Polska reprezentacja wyszła na stadion licznie, choć tylko połowę grupy, czyli około 30 osób, stanowili sportowcy. Dawid Kupczyk, pilot czwórki bobslejowej, pięciokrotny olimpijczyk, poniósł flagę z godnością, klątwa chorążego widać mu niestraszna.

W sobotę w górskim centrum sportowym Laura na 15 km techniką łączoną (7,5 klasyczną i 7,5 dowolną) pobiegnie Justyna Kowalczyk. Już chyba wszyscy w Polsce wiedzą, że nasza mistrzyni olimpijska jest kontuzjowana, że bardzo ciężko jej będzie walczyć z koalicją Norweżek. Czekamy z nadzieją i obawą.

W niedzielę wieczorem (a wcześniej w sobotnich kwalifikacjach) na mniejszej z dwóch skoczni w Ruskich Górkach pojawią się polscy skoczkowie z Kamilem Stochem na czele i tu już żadnych strachów i wątpliwości nie ma: sny o Rosji definitywnie przeminą, zaczynamy śnić o polskich medalach.

Krzysztof Rawa

Rzeczpospolita