Szewski poniedziałek był za PRL symbolem znienawidzonego powrotu do pracy po wolnej od zajęć niedzieli. Tak, tak, wolne soboty narodowi zafundował dopiero Gierek, a i to nie wszystkie, bo trzeba było czasem poudawać w sobotę robotę na czynie partyjnym, czy jak mu tam było (nie wiem dokładnie bo rocznik jestem 61.).
W poniedziałek – co trafnie ujął reżyser Tadeusz Chmielewski w filmie „Nie lubię poniedziałków” – nic Polakom nie wychodziło i nie ma co ukrywać: wpływ na ten fakt miał wypity w nadmiarze przez weekend alkohol. Dziś w Polsce pije się inaczej, w czwartek mała bania bo roboty trzeba pilnować, w piątek hulaj dusza, sobota to imprezowe Himalaje, ale już niedziela mały klinik i stop! Pracę w kraju się szanuje bo za dużo jej nie ma, a poza tym zdrowie specjalnie nie pozwala.
Natomiast poniedziałek ostatniego pełnego tygodnia stycznia to od kilku lat, wg szkockiego naukowca dr Cliffa Arnalla tzw. Blue Monday, czyli najbardziej przygnębiający dzień roku. Jak profesor Cardiff University doszedł do takiego wniosku? Matematycznie! Ustalił on bowiem formułę zdrowia psychicznego
gdzie:
- W – pogoda (ang. weather)
- D – dług, debet (ang. debt)
- d – miesięczne wynagrodzenie
- T – czas od Bożego Narodzenia (ang. time)
- Q – niedotrzymanie postanowień noworocznych
- M – niski poziom motywacji (ang. motivational)
- Na – poczucie konieczności podjęcia działań (ang. a need to take action)
Jeśli masz więc kiepski dzień i nie masz szczęścia być nauczycielem, dzieckiem, urzędnikiem bądź innym pracownikiem budżetówki, którzy mają wolne z przydziału bo dziś federalne święto Martina Luthera Kinga to skróć swoje męki, udaj się do domu lub – co może jest jeszcze lepszym rozwiązaniem – do najbliższego baru. Z matematyką przecież nikt nie wygrał!
Sławomir Sobczak
meritum.us