Dla Nowego Jorku to początek nowej ery: po 12 latach burmistrza i miliardera Michaela Bloomberga zastępuje demokrata Bill de Blasio.
Korespondencja z Nowego Jorku
Bloomberg nie był nigdy uważany za „prawdziwego” republikanina, kiedy w 2001 roku wygrał po raz pierwszy wybory. Potem już startował jako kandydat niezależny. Pracował za symbolicznego dolara i nigdy nie wprowadził się do Gracie Mansion – rezydencji gospodarzy miasta. Jego następca będzie pracował za normalną pensję i przeprowadzi się do miejskiego pałacyku.
Na tym różnice się nie kończą. W powszechnej opinii sprawnego menedżera, za jakiego uchodził Bloomberg, zastępuje osoba realizująca konkretny program polityczny. De Blasio obiecuje m.in. darmową opiekę przedszkolną dla wszystkich nowojorskich dzieci. Chce na to opodatkować najbogatszych mieszkańców miasta. Nowy Jork obok stanu o tej samej nazwie i państwa federalnego pobiera od wszystkich podatek dochodowy. Dodatkowa danina od zamożnych mieszkańców to jeden z punktów planu De Blasio wyrównywania dysproporcji w dochodach nowojorczyków. Krytycy nowego burmistrza (nie wyłączając Bloomberga) zwracają uwagę, że są to próby zawracania Wisły kijem. Problem różnic w dochodach dotyka całego kraju i burmistrz nawet tak dużego miasta jak Nowy Jork niewiele jest tu w stanie zmienić.
Trudne finanse
Budżet 9-milionowego miasta to ponad 70 miliardów dolarów – więcej niż dochody podatkowe małych europejskich państw. De Blasio dziedziczy po Bloombergu zbilansowany budżet, ale z bombą zegarową. Odchodząca administracja pozostawia de Blasio w spadku spór płacowy ze związkami zawodowymi pracowników miejskich zrzeszającymi w sumie 300 tys. osób. W przypadku przegranej zobowiązania miasta mogą sięgać nawet 7 miliardów dolarów. Lewicowy burmistrz znajdzie się już na początku swojej kadencji w bardzo trudnej sytuacji, bo jako gospodarz miasta będzie musiał odmawiać związkowcom, którzy popierali go podczas kampanii. De Blasio mówi jednak otwarcie, że miasto stać na zaspokojenie roszczeń pracowniczych.
Wielką zasługą administracji Bloomberga (i dwóch wcześniejszych kadencji Rudolpha Giulianiego) było znaczące ograniczenie wskaźników przestępczości. Nowy Jork z miasta zbrodni przeobraził się w jedno z najbezpieczniejszych dużych aglomeracji w całym kraju. Spore kontrowersje budzi jednak praktyka kontrolowania osób uznanych przez policję za podejrzane, która – zdaniem krytyków – może prowadzić do dyskryminacji etnicznej i rasowej. Nowy burmistrz na pewno będzie chciał wprowadzić zmiany w praktykach stosowanych przez nowojorską policję, w szczególności tzw. stop-and-frisk, czyli możliwości zatrzymania na ulicy każdej podejrzanej osoby i przeszukania jej pod kątem posiadania broni i narkotyków.
Zastrzeżenia dotyczące tej praktyki wyrażały też sądy różnych instancji. Nowym kandydatem de Blasio na urząd szefa nowojorskiej policji jest były komisarz policji w Los Angeles Bill Bratton. Przyszły burmistrz zapewnia, że wybór między bezpieczeństwem nowojorczyków a przestrzeganiem praw człowieka jest z fundamentalnych przyczyn fałszywy.
Naprawić edukację
Oprócz spadku przestępczości osiągnięcia ostatnich dwóch burmistrzów w podnoszeniu poziomu życia mieszkańców miasta są bezsporne. Długość życia nowojorczyków wydłużyła się od 1990 roku o 6,3 roku w przypadku kobiet oraz 10,5 roku dla mężczyzn. Bloomberg przeforsował też wiele decyzji rady miejskiej, które mają poprawić zdrowie mieszkańców.
Ostatnie, które zapadły tuż przed odejściem burmistrza, to zakaz palenia elektronicznych papierosów wewnątrz budynków i w parkach miejskich oraz używania pojemników z trudno rozkładającego się styropianu. Bloomberg przegrał jednak walkę z producentami napojów gazowanych. Zakaz ich sprzedaży w dużych pojemnikach został zablokowany w sądzie, tuż przed jego wejściem w życie.
Wyzwaniem dla de Blasio będzie reforma systemu edukacyjnego miasta, na którą naciskają dyrektorzy szkół. Burmistrz elekt nie ukrywa, że dla realizacji swojego programu będzie potrzebować też pieniędzy od rządu federalnego. W dobie cięć budżetowych i dyskusji na temat ograniczania długu publicznego nie będzie to łatwe, tym bardziej że republikanie w Izbie Reprezentantów niechętnie będą pompować pieniądze w bastion liberałów, za jaki uważany jest Nowy Jork.
Tomasz Deptuła
Rzeczpospolita