Warszawskie referendum pokazało, że na naszej scenie politycznej nie istnieje żadna alternatywa. Stąd nie powinno dziwić, że Polacy wybierają tzw. mniejsze zło.

Od kilku miesięcy sondaże nie są zbyt łaskawe dla partii rządzącej. Łaskawszym okiem Polacy patrzą na będące dziś w opozycji Prawo i Sprawiedliwość. Wydawało się, że po zwycięstwach w Elblągu, Rybniku czy Podkarpaciu formacja dowodzona przez Jarosława Kaczyńskiego jest na fali wznoszącej. Referendum w stolicy miało być potwierdzeniem tezy o kończącej się Platformie i pewnie kroczącym do władzy PiS. Tak się jednak nie stało.

Od wielu lat na polskiej scenie politycznej mamy tak naprawdę układ dwupartyjny Platformy i PiS. Politycy, media, ale też zwykli obywatele emocjonują się konfliktem tych dwóch formacji. Ale partia Jarosława Kaczyńskiego ma problem. Nie od dziś wiadomo, że jest nim prezes. I nawet jeśli Polacy mają dziś dość Platformy, to jednak głosują na nią wedle zasady wyboru mniejszego zła. Polaków przeraża dzikość i fanatyzm, które często wychodzą z Jarosława Kaczyńskiego. Bronią się przed wizją państwa policyjnego, nie chcą ciągłego szukania przyczyn katastrofy pod Smoleńskiem, itp. Boją się samego Kaczyńskiego w fotelu premiera. Wolą grzecznego Tuska.

Politycy PiS usiłują przekuć wczorajszą przegraną w sukces. Ale tylko z jednego mogą się cieszyć: ich żelazny elektorat nie zawiódł i głosować poszedł. Żeby jednak przekonać innych do oddania głosu na PiS trzeba zmienić taktykę i powalczyć. Pewną zmianę wprawdzie widać, bo 15 proc. tych, którzy wcześniej głosowali na Hannę Gronkiewicz-Waltz, wczoraj opowiedziało się za jej odwołaniem.  To jednak za mało. Prezes PiS wie, że aby w przyszłym roku wygrać z Platformą bitwę o Warszawę, a potem także o Polskę, musi zdecydować się na radykalne działanie. Czy jest na to gotowy?

Tomasz Krzyżak

rp.pl