Barack Obama w defensywie. Trzy tygodnie od użycia broni chemicznej pod Damaszkiem plany Ameryki są wciąż nieznane. Karty rozdaje Władimir Putin.
To było zaledwie szóste przemówienie wygłoszone przez Obamę do narodu z Białego Domu od objęcia władzy pięć lat temu. Jednak długo oczekiwana deklaracja nie przyniosła wielu konkretów. Prezydent zapowiedział, że wystąpi do Kongresu o odłożenie głosowania w sprawie interwencji w Syrii. Uznał także, że rosyjski plan poddania pod międzynarodową kontrolę arsenału chemicznego Baszara Asada „stwarza pewne nadzieje na pokój”, choć ostrzegł, że Amerykanie nie będą zbyt długo „czekali na rezultaty”.
– Obama został zbity z tropu z dwóch powodów. W poniedziałek Kreml wystąpił z planem przejęcia kontroli nad bronią chemiczną przez wspólnotę międzynarodową, a we wtorek okazało się, że nie ma szans na zbudowanie w Kongresie większości, która poparłaby plan interwencji w Syrii. W tej sytuacji prezydent ma związane ręce – mówi „Rz” Thomas Klau, ekspert European Council on Foreign Relations.
Porażka głosowania miałaby dla Obamy fatalne konsekwencje. Wskaźnik zaufania dla głowy państwa spadł już do 45 proc., a gdy idzie o sprawę Syrii, jedynie 28 proc. Amerykanów uważa, że działa on właściwie. Zdaniem „Washington Post” jeśli w Kongresie powstanie większość gotowa sprzeciwić się Obamie w tak ważnej sprawie, to niezwykle trudno będzie mu przeforsować inne kluczowe decyzje zaplanowane na drugą kadencję: reformę polityki migracyjne, wprowadzenie kontroli sprzedaży broni oraz opracowanie planu spłaty amerykańskiego długu.
Aby uniknąć kompromitacji, grupa senatorów z Partii Republikańskiej i Demokratycznej, jak John McCain i Chuck Schummer, przystąpiła do zmiany projektu początkowo planowanej rezolucji. W nowej wersji Kongres miałby się zgodzić na interwencję, tylko jeśli w ciągu określonego czasu rosyjski plan się nie powiedzie.
Ryzyko, że Kreml będzie zwodził Biały Dom tak długo, jak tylko możliwe, jest jednak duże.
– W tej sprawie stawką jest wiarygodność Obamy. Jedyny kraj, który może go uratować z opresji, nie ma jednak w tym żadnego interesu. Celem Rosjan jest wytrącenie Ameryki z równowagi tak bardzo, jak tylko się da – uważa George Friedman, strateg najbardziej znanej amerykańskiej agencji analitycznej Stratfor.
Rosyjska gra na czas już się zresztą zaczęła. W nocy z wtorku na środę Moskwa odrzuciła przygotowany przez Francję projekt rezolucji Rady Bezpieczeństwa, który zakłada „bardzo poważne konsekwencje”, jeśli reżim Asada nie wypełni planu oddania pod kontrolę międzynarodową broni chemicznej.
– Nie można domagać się, aby jakiś kraj się rozbroił, a jednocześnie grozić mu wojną – argumentuje prezydent Władimir Putin.
W czwartek w Genewie spotkają się szefowie dyplomacji obu krajów John Kerry i Sergiej Ławrow. Rosjanie mają wówczas przedstawić szczegóły swojego planu. Na razie jego realizacja wydaje się jednak niezwykle złożona. Trudno sobie wyobrazić, w jaki sposób w ogarniętym wojną kraju międzynarodowi inspektorzy mieliby utrzymywać kontrolę nad arsenałem broni chemicznej. Izrael obawia się wręcz, że Asad skorzysta z okazji i przekaże część gazów bojowych sojusznikom, w tym operującemu w Libanie Hezbollahowi.
We wtorek w wywiadzie dla sieci NBC Barack Obama i w tej sprawie zasygnalizował elastyczność. Prezydent zapowiedział, że dopuszcza możliwość pozostawienia broni chemicznej na terenie Syrii, choć „najlepszym rozwiązaniem” byłoby jej wywiezienie za granicę.
– Na razie w tej grze inicjatywa należy do Putina. Jeśli mu się uda uchronić przed amerykańskim atakiem kluczowego sojusznika na Bliskim Wschodzie, a jednocześnie oddali zagrożenie użyciem broni chemicznej przez Baszara Asada, to odniesie bardzo poważny sukces dyplomatyczny – uważa komentator BBC Steven Rosenberg.
W przemówieniu wygłoszonym we wtorek wieczorem Obama zapowiedział, że amerykańska marynarka na Morzu Śródziemnym pozostanie w stanie gotowości, aby w każdej chwili móc rozpocząć atak. Jednak czas gra na niekorzyść prezydenta. Z najnowszego sondażu NBC wynika, że już tylko 24 proc. Amerykanów popiera interwencję w Syrii. Sceptycznych wobec takiego scenariusza jest także coraz więcej kluczowych aktorów dyplomacji: po Unii Europejskiej, krajach latynoskich, RPA czy Indonezji, a nawet Watykanie wczoraj dołączyły do nich także Indie.
Jędrzej Bielecki
Rzeczpospolita