Wiece, marsze, listy, e-maile, telefony – w ten sposób zwolennicy reformy imigracyjnej, przewidującej legalizację większości spośród 11 milionów nielegalnych imigrantów mieszkających w USA, chcą przekonać członków Izby Reprezentantów do poparcia ustawy przegłosowanej w Senacie, która może umożliwić Polakom odwiedzenie Stanów bez wiz w paszportach.
Amerykański Kongres rozjechał się na wakacje, ale jego członkowie nie mogą liczyć na beztroskie urlopy. Lobby promujące reformę imigracyjną, w skład którego wchodzi dość egzotyczna koalicja Latynosów, obrońców praw człowieka, związków zawodowych i… pracodawców postanowiła wykorzystać ten czas, aby wywrzeć nacisk na niezdecydowanych kongresmanów.
Ustawa przyjęta w izbie wyższej, przewidująca także zniesienie wiz dla Polaków, utknęła na ślepym torze. Przywódcy republikanów, mających większość w Izbie Reprezentantów, nie chcą procedować liczącego ponad 800 stron projektu. Opowiadają się raczej za głosowaniem nad zmianami w prawie imigracyjnym w kilku oddzielnych ustawach. Najwięcej oporów konserwatywnych republikanów budzi “amnestia”, czyli uruchomienie programu legalizacyjnego dla 11 milionów “nieudokumentowanych cudzoziemców” żyjących w Stanach Zjednoczonych.
Ustawę popiera nie tylko lewica, ale także sprzyjające republikanom lobby pracodawców, widząc w reformie szansę na szersze otwarcie rynku pracy i zatrzymanie w USA zarówno najwyższej klasy specjalistów, jak i legalnej, ale niewykwalifikowanej siły roboczej. Za reformą lobbuje m.in. amerykańska Izba Handlowa, a w szczególności takie sektory gospodarki jak hotelarstwo, przemysł spożywczy, oświata, czy sektor zaawansowanej technologii. Do biur kongresmanów płyną więc listy i e-maile, a ich pracownicy odbierają codziennie setki telefonów. W dziesiątkach miast i miasteczek organizowane są marsze i wiece. Niektóre, tak jak środowy marsz w kalifornijskim Bakersfield, nad którym patronują miejscowe związki zawodowe, przyciągają tysiące ludzi. W Arizonie w akcję przekonywania republikańskich kongresmanów włączył się wpływowy senator tej partii, b. kandydat na prezydenta senator John McCain, który kilkakrotnie już wystąpił na różnych forach i wiecach w swoim stanie. Przeciwko ustawie wypowiada się czterech kongresmanów z jego partii reprezentujących Arizonę: Trent Franks, Paul Gosar, Matt Salmon i David Schweikert.
Zmobilizowali się także przeciwnicy reformy. Republikański kongresman z Iowa Steve King, który w ostatnich tygodniach wywołał kontrowersje nawet wśród swoich partyjnych kolegów utożsamiając nielegalnych imigrantów z przemytnikami narkotyków, prowadzi kampanię pod hasłem “Stop amnestii”. Nie wszędzie jednak znajduje posłuch. Na organizowany przez niego wiec w Richmond w Wirginii przyszło tylko 50-60 osób. Przeciwko ustawie wypowiedział się także Donald Trump, słynny miliarder i deweloper. Jego zdaniem ustawa imigracyjna w wersji przyjętej przez Senat USA może być śmiertelnym zagrożeniem dla Partii Republikańskiej. Jego zdaniem program legalizacji 11 milionów nielegalnych imigrantów oznaczałby jedynie znaczne wzmocnienie elektoratu Partii Demokratycznej. – Oni nigdy nie zagłosują na republikanów – stwierdził.
Szanse na odwrócenie losów senackiej ustawy są jednak niewielkie. Badania opinii publicznej pokazują, że większość Amerykanów nie śledzi losów reformy imigracyjnej, dużo ważniejsze dla nich są np. sprawy ekonomii czy zadłużenia publicznego. Zaledwie 4 proc. badanych przez Pew Research Center uważa zmiany w prawie imigracyjnym za ważny problem.
Los ustawy teoretycznie zależy od przywódców Izby Reprezentantów, a przede wszystkim od jej przewodniczącego Johna Boehnera. Paradoks sytuacji legislacyjnej w Kongresie polega na tym, że demokraci utrzymują, iż w izbie niższej można znaleźć większość dla poparcia reformy. Na przeszkodzie stoi jednak zastosowana przez Boehnera tzw. reguła Hasterta, która mówi, że nie rozpoczyna się procedowania ustaw, których nie popiera większość przedstawicieli partii posiadającej większość w Izbie Reprezentantów. A to republikanie kontrolują izbę niższą. Gdyby przewodniczący izby nie trzymał się tej zasady, a ustawę poparliby wszyscy demokraci (201), do przegłosowania ustawy potrzebne by było poparcie zaledwie 17 republikanów.
Tomasz Deptuła z Nowego Jorku
Rzeczpospolita