Sprawa Snowdena wzmacnia pozycję Moskwy na arenie międzynarodowej. Przekaz Putina jest jasny: nie liczcie na Amerykanów i porzućcie nadzieje na to, że otrzymacie pomoc zza oceanu – pisze publicysta.
Nawet najlepszy piarowiec przegra z bezwzględnym politykiem – taki jest morał historii amerykańskiego informatyka Edwarda Snowdena, który zdradził tajemnice amerykańskiego programu elektronicznej inwigilacji. Jest on budujący: piar ma jednak swoje granice, a więc tradycyjnej polityki nie można odesłać jeszcze do lamusa.
Wojna wizerunkowa
Kulisy sprawy Snowdena pozostaną zapewne niewyjaśnione. Nie dowiemy się, jaką rolę w jego ucieczce odegrały służby. Czy Rosjanie i Chińczycy zaaranżowali ją od samego początku, czy też tylko wykorzystali sprzyjającą okazję. To w gruncie rzeczy nie jest najważniejsze. Liczy się efekt końcowy: Putin, oferując azyl Snowdenowi, wystawił na pośmiewisko Stany Zjednoczone i ich prezydenta.
Snowden ujawnił to, co jest doskonale znane szerokiej opinii publicznej, chociażby z wielkobudżetowych produkcji hollywoodzkich. Pamiętają państwo film Tony’ego Scotta „Wróg publiczny” z 1998 roku, w którym Gene Hackman i Will Smith bohatersko walczą z Jonem Voightem grającym niedobrego urzędnika omnipotentnej NSA?
Na całym świecie wszyscy podsłuchują wszystko i wszystkich. Globalną inwigilację ograniczają tylko finanse i zaawansowanie technologiczne komputerów. I dlatego USA, które przeznaczają na ten cel największe środki i dysponują najbardziej zaawansowanymi technologiami, muszą być światowym liderem inwigilacji. Oczywista oczywistość.
Na czym zatem polega rola Snowdena? Został on wykorzystany do propagandowego ataku Rosji i Chin na Amerykę.
Dziś o pozycji międzynarodowej państwa decyduje nie tylko jego „twarda potęga” (hard power), którą określa się liczbą ludności, wielkością gospodarki i armii, ale w coraz większym stopniu tzw. miękka siła (soft power), a więc atrakcyjność jego wizerunku. Amerykanie w tej ostatniej dziedzinie byli absolutnymi mistrzami. Udało im się wykreować obraz USA jako krainy wolności, demokracji, dobrobytu i równych szans dla wszystkich. Nowożytnej ziemi obiecanej, gdzie każdy z pucybuta może stać się milionerem. Szlachetnego szeryfa, dzięki któremu na świecie zwycięża Dobro. Rosja i Chiny są postrzegane jako ich przeciwieństwo. Spadkobiercy imperiów zła, w których autorytarne reżimy dławią wolność i szczęście zamieszkujących w nich ludzi.
Sprawa Snowdena pozwoliła zachwiać tę asymetrię. Waszyngton okazał się wścibskim Wielkim Bratem zagrażającym wolności i prywatności każdego z mieszkańców Ziemi, a Pekin i Moskwa – szlachetnymi ich obrońcami. Tę piękną bajeczkę w ostatnich dniach bezrefleksyjnie powielają media na całym świecie.
Tryumf makiawelizmu
Azyl dla Snowdena to osobista klęska Obamy, jego postpolitycznego światopoglądu. Albowiem obecny prezydent USA nie jest politykiem. Jest piarowcem. Prezydentem został dlatego, że bardzo dobrze wypada w mediach i potrafi za ich pomocą komunikować się z Amerykanami. Nie ma żadnego programu. Ma tylko specjalnie przygotowane „przekazy” i dokładnie wystudiowane gesty i miny, które w kółko powtarza. Mówi dokładnie to, co chcą akurat usłyszeć dziennikarze, w większości zwolennicy lewicowo-liberalnej poprawności politycznej i wyborcy – w większości wyznawcy filozofii ciepłej wody w kranie.
Postpolityka rządzi się generalną zasadą: dla każdego coś miłego. Kluczowa dla klasycznej polityki kwestia interesów grup społecznych i państwa spychana jest na margines, albowiem z reguły korzyść jednej grupy oznacza krzywdę innej, a więc utratę jakiegoś procentu elektoratu. Tylko ten, kto rozumie te zasady i potrafi je skutecznie realizować, ma szansę rządzić społeczeństwem Zachodu w XXI wieku.
Obama nie miałby sobie równych, gdyby wszyscy uznawali paradygmat postpolityczności. Są jednak takie społeczności, gdzie on nie obowiązuje. Władimir Putin jest twórcą systemu przypominającego teatr marionetek, za których sznurki pociąga on sam i jego współpracownicy. Kreml kontroluje wszystko: media, służby, wojsko i administrację. Bez jego zgody nie może działać żadna partia ani żadna osoba kandydować w jakichkolwiek wyborach.
Wszystko jest pod kontrolą, a demokracja to spektakl, w który wierzą tylko ślepi i głusi.
(…)
Krzysztof Rak
Rzeczpospolita
aby przeczytać całość kliknij tutaj