Jako że sezon grilowania pełni, po przepisie na golonkę i kiełbaski z rusztu dzisiaj oryginalny sposób przyrządzania symbolu amerykańskiej kuchni czyli steków.

Wielu naszych rodaków mocno psioczy na klasyczne potrawy amerykańskie, ale to chyba przede wszystkich dlatego, iż kuchnia made in USA kojarzy się większości z hamburgerami przegryzanymi frytkami – i to tymi serwowanymi w najtańszej odmianie w McDonaldsach, Burgerkingach itp. jadłodajniach. Wszak już wysokiej klasy hamburger z grila może być pyszny. Zostawmy to jednak na boku, koncentrując się dzisiaj na stekach. Po prawdzie bowiem każdy, kto skosztuje pysznej amerykańskiej wołowiny z rusztu i stwierdzi, iż to jednak nie to kręcąc sceptycznie nosem – po prostu bluźni. Ma wszak albo wyjątkowo twarde podniebienie, bądź też wybrzydza dla zasady.

A trzymając się właśnie kilku podstawowych zasad przygotowania a następnie rzucenia tego mięska na ruszta musowo będziemy konsumować rarytas, coś doprawdy przepysznego. Tu mały wtręt: steki kojarzone są pod wszystkimi szerokościami geograficznymi z Ameryką (w pojęciu USA). Tymczasem te najlepsze na świecie pochodzą z faktycznie z Ameryki, tyle że Południowej. Konkretnie: z Argentyny. Wołowina gdzieś z Pampy ma cudowny smak i szalenie delikatną, mięciutką konsystencję. No, są jeszcze najdroższe na świecie steki Kobe, ale nie będę się wdawał w szczegóły bo – niestety – nie było mi dane tychże posmakować. Z przyczyn czystko prozaicznych, mam jednak nadzieję, że kiedyś jeszcze, gdy na przykład poszczęści mi się w lotto to zaszaleję i skosztuję tegoż astronomicznie drogiego japońskiego mięsa wołowego.

Wróćmy jednak do prozy życia, czyli przyrządzania mojego ulubionego dania: steku z amerykańskiej wołowiny. Oczywiście z grila. Czytelnikom w Polsce radzę skorzystać z poniższego przepisu, tyle że w ich przypadku odnośnie polędwicy wołowej. W kraju na Wisłą nie ma bowiem dobrych steków, jako że nie ma hodowli odpowiednich krów. Chyba że ktoś dysponuje naprawdę grubym portfelem i stać go na zakup importowanego, wysokiej jakości mięsa.

Gwoli sprawiedliwości, autorem akurat tego konkretnego przepisu na przygotowanie steków nie jestem ja sam, a skorzystałem z porady mojego kuzyna z Kalifornii – Krzyśka Żądły, który w sztuce grilowania osiągnął już niemal poziom mistrzowski.

A więc do rzeczy:

Głównym warunkiem spreparowania pysznego steku jest świeże mięso. Absolutnie nie mrożone, rozmrażane, marynowane itd, itp. Musi być świeżutkie. Rodzajów mamy kilka: T-Bone, Fillet Mignon, Porterhouse, Rib Eye, New York Strip, Sirlion itd. Osobiście preferuję to pierwsze, wszak mięso od kości mnie akurat smakuje najbardziej. No, ale to rzecz gustu. Jeszcze jedno: należy kupować steki w sprawdzonych punktach. Z tych o przystępnych cenach polecam sieci Jewel i Mariano’s (Chicago) bądź Costco (całe Stany Zjednoczone).

Tak więc to w sumie ekskluzywne mięso (klasyczne steki lub w Polsce polędwicę wołową) przed grilowaniem odpowiednio preparujemy. Kolejno posypujemy ziołami prowansalskimi z obu stron, następnie delikatnie obsypujemy przyprawą “Montreal Steak” (bardzo ostrożnie używamy tej drugiej, bo łatwo możemy przesolić), a osoby gustujące w czosnku mogą na samym początku mocno natrzeć właśnie czosnkiem mięso. Tak przygotowane steki skrapiamy – też z obu stron – czerwonym wytrawnym winem. Wkładamy nasze mięsiwa na co najmniej 2 godziny do lodówki. Gdy wcześniej upieczemy w “sreberkach” ziemniaki, jako klasyczny dodatek do steków (podawany z masłem i śmietaną) bierzemy się za grilowanie steków. Na maksymalnie rozgrzany ruszt rzucamy mięso opiekając je góra po 3 minuty z obu stron. Gdy już steki nam się zetną zmniejszamy ogień na minimalny. Podczas pieczenia trwającego od 10 do 20 minut (zależnie jaką chcemy osiągnąć konsystencję mięsa; osobiście preferuję stek krwisty) co kilka minut skrapiamy steki czerwonym winem.

Pozostaje nam już tylko konsumpcja, czyli delektowanie się stekiem popijanym winem lub czymś mocniejszym (tequilą bądź – jak w moim przypadku – whiskey bourbonem). Nawiasem mówiąc, kartofelek jako dodatek osobiście wolę zastąpić ryżem przyprawianym curry. Tak jak do baraniny – też z grila. Ale o tym następnym razem.

Leszek Pieśniakiewicz

meritum.us