Czarną legendę wojny wietnamskiej stworzył ruch antywojenny w USA.

Mało który z zimnowojennych konfliktów obrósł taką wielką liczbą półprawd  i kłamstw co wojna w Wietnamie i jej amerykański okres z lat 1965–1973. W mediach i wśród wielu zachodnich intelektualistów wytworzył się obraz USA jako państwa zbrodniczego, urządzającego bezsensowną awanturę, mieszającego się w wewnętrzne sprawy Wietnamczyków.

Niemoralne przyczyny

W opinii ruchu antywojennego już samo zaangażowanie USA w Wietnamie było zbrodnią. Utrwalił się tu następujący sposób myślenia: Wietnamczycy nigdy nie pogodzili się z podziałem państwa. Naturalnym ich dążeniem było zjednoczenie kraju. Działaniom tym przeszkadzała skorumpowana klika rządząca Wietnamem Południowym wspierana przez USA. Komunistyczna Demokratyczna Republika Wietnamu (DRW), inspirując działania komunistów na Południu, spełniała więc tak naprawdę wolę większości Wietnamczyków. USA, angażując się po stronie władz Wietnamu Południowego, przeszkadzały zaś w „spełnieniu dziejowej sprawiedliwości”.

Działacze skrajnej lewicy stwierdzili w czasie jednego z wieców w 1965 r.: „Większość Wietnamczyków ocenia przywódców Wietkongu jako wybitnych patriotów swojego kraju”. Wtórował im Noam Chomsky: „Jest oczywistym faktem, że nie ma uprawnionego interesu czy zasady, które mogłyby usprawiedliwić użycie w Wietnamie amerykańskich sił zbrojnych”. Daniel Ellsberg, ekonomista i prawnik pracujący przez pewien czas dla rządu, twierdził: „Ta wojna jest naprawdę agresją z zewnątrz. Naszą agresją”. Infiltrację z Północy nazwał „mitem”. Wietnamczycy głosowali jednak nogami. Po podziale kraju w 1954 r. na Południe uciekło milion ludzi, głównie katolików. Na północ udało się raptem 50 tys., co przeczy masowemu poparciu dla komunistów. Wietnam Południowy poprosił państwa SEATO (azjatyckiego odpowiednika NATO) o interwencję w celu obrony swojej suwerenności, zagrożonej infiltracją prowadzoną z północy przez DRW.

„Zbrodnie” Ameryki i zbrodnie komunistów

Ruch antywojenny i media kreowały obraz zbrodni amerykańskich w sposób histeryczny. „USA zalegalizowały morderstwo, a morderstwo rozszerzyły do ludobójstwa” – stwierdził w czasie wojny lewicujący ksiądz katolicki Daniel Berrigan. Oskarżenia te dotyczyły zarówno bombardowań terytorium DRW, jak i działań lądowych. Do północnego Wietnamu pojechały Susan Sontag, Mary McCarthy i Jane Fonda, która zafundowała sobie sesję w towarzystwie obsługi dział przeciwlotniczych wojsk DRW.

Antywojenni wizytatorzy stosowali autocenzurę (McCarthy przyznała, iż jest „niechętna stawianiu pytań”), tudzież starali się usprawiedliwić każdy krok komunistycznych władz. Brak wolności słowa? Dostęp do informacji, z którego nic nie wynika, może być niezdrowy dla organizacji politycznej – tłumaczyła McCarthy. Dysydenci? To pytanie może urazić rozmówcę.

Największy rozgłos zyskała zbrodnia w wiosce My Lai w roku 1968. Oddział, złożony z żołnierzy amerykańskich ze świeżego poboru, stracił kilkunastu kolegów na polu minowym, zginął też lubiany sierżant. Amerykanie w odwecie zamordowali 347 osób, w tym dzieci i kobiety. Chomsky podsumował politykę USA tak: „Wydaje się, że potrzebujemy raczej czegoś na kształt denazyfikacji”.

W 1966 r. światowej sławy filozof Bertrand Russell powołał Międzynarodowy Trybunał do spraw Zbrodni Wojennych i przyznawał oficjalnie, że wypytywać strony komunistycznej o zbrodnie nie zamierza. A te znacznie przewyższały to, co zrobili Amerykanie w My Lai. Niepotwierdzone dane mówią o 36 tys. zamordowanych przez Wietcong cywilach m.in. w masakrach w Dak Son i Hue.

W tej pierwszej Vietcong „ukarał” 252 wieśniaków za współpracę z Amerykanami, zabijając ich i paląc żywcem miotaczami ognia. Hue było jednym z niewielu miast, które komunistom udało się opanować na pewien czas w 1968 r. podczas ofensywy Tet. Na podstawie wcześniej przygotowanych czarnych list zatrzymano, a następnie wymordowano od 3 do 6 tys. ludzi – dla Vietcongu byli to jednak „elementy reakcyjne” i „wrogowie ludu wietnamskiego”. Ofiary przed śmiercią torturowano, zakopywano żywcem, miażdżono im głowy narzędziami. Zbrodnia ta nie zainteresowała jednak nikogo na Zachodzie  w takim stopniu jak My Lai.  Terror Vietcongu miał w większości charakter selektywny. Przed egzekucjami odbywały się partyjne narady, ofiary typowano precyzyjnie – byli to przedstawiciele lokalnych wiejskich władz, gospodarze niechętni komunizmowi, współpracownicy rządu. Znacznie rzadsze zbrodnie amerykańskie (karane przez  władze USA) miały charakter działań w afekcie. Vietcong wykonywał je z premedytacją, planowo, w celu zastraszenia opornych wieśniaków.

(…)

Jakub Ostromęcki

Uważam Rze Historia

aby przeczytać całość kliknij TUTAJ