Ostatni jak dotąd raz ludzie chodzili po Księżycu 40 lat temu, w grudniu 1972 roku. Pierwsza epoka lądowań załogowych na Księżycu potrwała ledwo trzy i pół roku. Kiedy rozpocznie się druga?

Na fali wielkiego entuzjazmu, która po wylądowaniu Armstronga i Aldrina na Morzu Spokoju ogarnęła cały świat (z wyjątkiem Związku Sowieckiego), wydawało się, że następne dekady będą piorunującym uderzeniem w dziedzinie podboju kosmosu. Załogowa wyprawa na Marsa wydawała się bezdyskusyjna, a Księżyc miał być niewiele rzadziej wizytowany niż np. Antarktyda. Nastąpiło jednak coś dziwnego: skasowanie trzech ostatnich wypraw Apollo, wyhamowanie amerykańskiego programu kosmicznego i odwrót od Księżyca na rzecz niezrozumiałych z dzisiejszego punktu widzenia, a równie drogich stacji orbitalnych i wahadłowców.

Nie wszyscy potrafią się z tym pogodzić. – Dziś, gdy cywilizacja osiągnęła apogeum i spokojnie osunęła się w ospałość, wydaje się całkiem prawdopodobne, że ślady kosmonautów Apollo będą jedynym dowodem świetności, jaki uparty ludzki gatunek pozostawił na Księżycu – podsumował Robert Godwin, historyk astronautyki. Nasza nieobecność na Srebrnym Globie przedłuży się co najmniej do pół wieku – czyli minie jeszcze przynajmniej dekada, zanim buty przybyszów z Ziemi odcisną następne ślady w księżycowym pyle.

Testament Kennedy’ego

Gdyby rzecz ujmować anegdotycznie, to na Księżyc wypędzili Amerykanów Sowieci. Pasmo sukcesów sowieckiej kosmonautyki – pierwszy sztuczny satelita, pierwszy człowiek na orbicie, pierwsza kobieta, pierwsze manewry orbitalne dwóch statków kosmicznych, pierwsze wyjście człowieka w kosmos itd. – dostarczyły Amerykanom takich porcji frustracji, że musieli podjąć wyzwanie i przyśpieszyć własne dość niemrawe starania o dotrzymanie Sowietom kroku. Ale kiedy już wzięli się do roboty, było na co popatrzeć. W 1958 roku powstała NASA, rządowa agencja do badań kosmicznych, której odpowiednik powołał w Rosji dopiero prezydent Jelcyn.

Nie wiadomo, jak wyglądała narada Kennedy’ego z doradcami (Eisenhower ostentacyjnie nie sprzyjał astronautyce) i czy miała miejsce scena, gdy prezydent, pokazując Księżyc przez okno Gabinetu Owalnego, miał stwierdzić: „Chcę, żeby Amerykanin postawił tam stopę”. Faktem jest, że Kennedy zamówił ekspertyzę porównawczą rakiet amerykańskich i rosyjskich; została poddana analizie i zaowocowała decyzją o budowie wielkiej rakiety zdolnej do wyniesienia statku załogowego na Księżyc. W słynnym przemówieniu o najpilniejszych zadaniach państwa wygłoszonym do Kongresu 25 maja 1961 roku Kennedy zapowiedział, że Amerykę stać na to, by przed końcem dekady wysłać tam astronautę i bezpiecznie sprowadzić go na Ziemię. W ślad za tym poszło regularne finansowanie i priorytet rządowy dla całego programu księżycowego. Niektórzy wskazują co prawda, że Kennedy chciał w ten sposób odwrócić uwagę opinii społecznej od nieudanej inwazji na Kubę w Zatoce Świń, ale nawet jeśli tak było, Księżyc tylko na tym skorzystał.

Oczywiście Sowieci mieli nad Ameryką wielką przewagę, którą rychło zaczęli tracić. Rozpoczęty jeszcze w 1959 roku program automatycznych misji do Księżyca, Wenus i Marsa przyniósł im serię spektakularnych osiągnięć: trafienie w Księżyc Łuny 2, fotografie odwrotnej strony Księżyca dokonane przez Łunę 3, a także po wielu próbach miękkie lądowanie na Księżycu Łuny 9. Amerykanie powtarzali te dokonania, jak również poszczególne wyczyny sowieckich załóg z niewielkim opóźnieniem. Historycy są jednak zgodni, że mniej więcej od 1965 roku hegemonia ZSRR została zniwelowana, program amerykański szedł jak burza, a sowiecki przeciwnie – dostał zadyszki. Śmierć Kennedy’ego od kul zamachowca w Dallas nic tu nie zmieniła, księżycowe plany prezydenta uznano za coś w rodzaju jego testamentu i nikt nie miał odwagi ich kwestionować. Następca Kennedy’ego Lyndon Johnson uznał je za własne: w środowisku nie był człowiekiem obcym, ponieważ Kennedy zlecał mu nieraz rozwiązywanie różnych problemów z tej dziedziny.

(…)

Marek Oramus

Plus Minus – Rzeczpospolita

aby przeczytać całość kliknij tutaj