O specyfice Ohio mówi prof. David Jackson, politolog z Uniwersytetu Stanowego w Bowling Green w Ohio.
– Przyglądając się kampanii prezydenckiej, można odnieść wrażenie, że wszystko kręci się wokół Ohio. Czemu zdobycie tego stanu jest tak ważne dla obu kandydatów?
David Jackson: – Żaden republikanin nie został prezydentem bez wygranej w Ohio. Z kolei ostatnim demokratą, który przejął Biały Dom bez tego stanu, był John F. Kennedy.
– Ale dlaczego? Czy to nie jest jakiś przesąd? Przecież 50 stanów oznacza mnóstwo możliwych konfiguracji wyborczych.
– To nie jest żaden przesąd. Dla obu sztabów wyborczych jest to jak najbardziej realny problem. Po pierwsze, dlatego że Ohio to w miarę ludny stan. Przypada mu bowiem 18 głosów elektorskich. Jest to więc łakomy kąsek. Po drugie – i najważniejsze – stan ten najlepiej oddaje strukturę demograficzną całego kraju. Innymi słowy – żaden inny stan nie jest równie reprezentatywny. Wyglądamy jak reszta kraju pod względem podziału rasowego, liczby mieszkańców terenów wiejskich i miast czy wreszcie procentowego udziału w gospodarce przemysłu i rolnictwa. Dlatego też w naturalny sposób ten, kto dobrze wypada w Ohio, dobrze też wypada w całym kraju. I cały kraj patrzy na wyniki sondaży w Ohio.
– Jak to jest być wyborcą w Ohio? Czuje się pan osaczony przez spoty wyborcze?
– No właśnie, to jest trudne do wytrzymania na dłuższą metę. Za każdym razem, gdy człowiek próbuje obejrzeć coś w telewizji w tzw. prime time, wystawia się na niekończące się bloki reklamowe, wśród których bardzo mało jest „zwykłych” reklam. Dominuje Obama i Romney, a także kandydaci do Senatu, którzy również bardzo ostro walczą o reprezentowanie naszego stanu. Ale nie dość że reklamówki są wyjątkowo częste, to jeszcze są bezlitośnie negatywne. Ból głowy gwarantowany.
– Ale kampania w telewizji to nie wszystko.
– Oczywiście. Są jeszcze ogródki tonące w chorągiewkach i bannerach z nazwiskami kandydatów, a także magnesy na samochody. Co ciekawe, podczas poprzednich kampanii sztaby wyborcze rozdawały ludziom nalepki na samochody, ale obecnie ten sposób popierania kandydata przestał odpowiadać wyborcom. Teraz dominują magnesy, które ludzie będą mogli sobie po 6 listopada odkleić od samochodów. Kampania w Ohio wygląda wręcz absurdalnie w porównaniu z innymi stanami, gdzie w ogóle jej praktycznie nie widać.
– Tak jak np. w Kalifornii, która na 100 procent przypadnie Obamie, albo w Teksasie, który bez cienia wątpliwości pójdzie za Romney’em?
– W tych stanach właściwie nie prowadzi się kampanii. To samo dotyczy większości stanów Południa i większości północnego Środkowego Zachodu. Turysta odwiedzający te miejsca mógłby się nie zorientować, że we wtorek będziemy wybierali prezydenta. Generalnie prawdziwa kampania toczy się w dziewięciu kluczowych stanach, w tym w Ohio.
– Czuje się pan jak wyborca specjalnej kategorii?
– To dziwne uczucie, bo wydawać by się mogło, że głosy mieszkańców Ohio są ważniejsze od innych.
– Czyli pewnie Ohio słyszy dużo więcej obietnic wyborczych niż inne stany.
– Rzeczywiście, ale z tego powodu kandydaci na najwyższy urząd w państwie skupiają się na szczegółach. Romney na przykład przekonywał w reklamówce mieszkańców naszego stanu, że Jeep zamierza rzekomo przenieść produkcję z fabryki w Ohio do Chin. Obiecał nam przy tym, że zrobi wszystko, aby ta fabryka została w naszym stanie, co jest o tyle dziwne, że nie słyszy się podobnych zapewnień wobec rzeczywiście zagrożonych fabryk z innych – mniej kluczowych – stanów. Poza tym obaj politycy mocno akcentują znaczenie energii uzyskiwanej ze spalania węgla w czysty sposób. Dlaczego? Bo południowo-wschodnie Ohio i Pensylwania to regiony górnicze, więc żeby wygrać, należy być fanem „czystego” węgla.
– Mogłoby się wydawać, że Ohio to dla obu kandydatów drugi dom.
– Będąc mieszkańcem Ohio, dużo łatwiej dostać się na spotkanie z kandydatem niż mieszkańcowi reszty kraju. Ostatnio kampus naszej skromnej uczelni odwiedził Obama. Romney jeszcze nie zawitał na nasz uniwersytet, ale w 2008 roku przyjechała do nas Sarah Palin i Joe Biden. Mieszkając w Ohio w czasie kampanii prezydenckiej, można się przyzwyczaić do stania w korkach spowodowanych kolumnami czarnych aut na sygnałach.
Piotr Włoczyk
Rzeczpospolita