Wbrew oczekiwaniom Demokratów wczorajszy słowny pojedynek aktualnego wiceprezydenta Joe Bidena z republikańskim kandydatem na to stanowisko Paulem Ryanem, do którego doszło w Danville (Kentucky), nie nadrobił strat wizerunkowych po pierwszym starciu głównych aktorów, czyli pretendentów do urzędu prezydenta Stanów Zjednoczonych.
Sondaż lewicowej zwyczajowo telewizji CNN świadczy o minimalnym zwycięstwie w debacie republikańskiego kongresmena. Uznało tak 48% oglądających potyczkę Amerykanów, w oczach 44% lepiej wypadł urzędujący wiceprezydent.
Merytorycznie sam werbalny pojedynek jeden na jeden był wyrównany, a obaj adwersarze zdawali się być bardzo dobrze przygotowani do debaty. Wbrew oczekiwaniom, w sprawach dotyczących polityki zagranicznej bardziej doświadczony w tej dziedzinie 69-letni Joe Biden nie zagonił w kozi róg dużo młodszego wiekiem i praktyką Paula Ryana. 42-letni kongresmen zademonstrował świetne przygotowanie merytoryczne do tematu, a gdy wytoczył najcięższe działa jego interlokutor kluczył robiąc wrażenie bezradnego. Chodziło o tragiczny w skutkach terrorystyczny atak na amerykańską placówkę dyplomatyczną 11 września br. w libijskim mieście Benghazi, kiedy zginął ambasador USA oraz dwóch pracowników, do czego miały się przyczynić skandalicznie niedopatrzenia władzy w Waszyngtonie. Podobnie wyglądały sprawy a’ propos opuszczenia przez Stany Zjednoczone wypróbowanych sojuszników, w tym Polski. Ogólnikowe kontrargumenty wypowiadane przez Bidena nie mogły być dla obserwatorów przekonujące.
Gdy debata dotyczyła sytuacji wewnętrznej kraju, z naciskiem na gospodarkę, to – zgodnie w przewidywaniami – Ryan zasypał wciąż jeszcze wiceprezydenta USA stekiem liczb trudnych do podważenia. W kwestiach ekonomicznych republikański kongresmen od dawna zdaje się być mocy.
Być może o minimalnym zwycięstwie Ryana zadecydowała nie sama wojna słowna na argumenty a wrażenie wizerunkowe. Tutaj wszak sztabowcy Republikanów wyraźnie pokonali politycznych marketingowców obozu Demokratów. O ile Barack Obama przegrał swoją debatę w Mittem Romney’em ignoranctwem to jego zastępcy nie pomogło w społecznym odbiorze zademonstrowane wczoraj aroganctwo. Biden swoim zachowaniem miał ewidentnie sprowokować Ryana do pyskówki, a wtedy kwestie zasadnicze znalazłyby się w cieniu debaty. Tymczasem “Żyleta” z Wisconsin (niewątpliwie ukierunkowana przez sztab wyborczy Republikanów) nie była tak ostra jak w poprzednich swoich występach publicznych i ani w głowie Ryanowi była próba pocięcia Joe “Six-Packa”. Kandydat na wiceprezydenta zdawał się być niewzruszony wobec cynicznych uśmiechów rywala, ostentacyjnego wymachiwania rękami, pojawiających się raz za razem irytujących grymasów na jego twarzy, jakby był chwilę po spożyciu dużej ilości cytryn. Generalnie, Joe Biden nie okazywał nawet minimum szacunku dla swojego znacznie młodszego rywala. No i swoją arogancją na pewno stracił w oczach Amerykanów.
Równocześnie wiceprezydent nie odwrócił wczoraj przebiegu całej batalii prezydenckiej, wciąż w sondażach minimalnie prowadzi Mitt Romney (3-4 punkty procentowe). Wszystko wskazuje, iż sprawa decydującego starcia wyborczego (6 listopada głosowanie) kandydata GOP na najwyższy urząd w państwie i aktualnego prezydenta Baracka Obamy może się rozstrzygnąć podczas ich debaty numer 2, w najbliższy wtorek, 16 października. Jeżeli po raz drugi dojdzie do noktdaunu obecnego włodarza Białego Domu to będziemy mogli odliczyć do dziesięciu i ogłosić nokaut. Ewentualna ponad pięciopunktowa przewaga sondażowa byłaby dystansem już nie do odrobienia, a to w prostej linii oznaczałoby zmianę warty w Waszyngtonie.
Leszek Pieśniakiewicz
meritum.us