Śmierć czyha wszędzie. Profilaktyka, wyjątkowa troska i maksymalna dbałość o siebie, wręcz ascetyczny tryb życia z chorobliwym przestrzeganiem którejś z wzorcowych diet – wszystko to zdaje się być na nic.
Jeśli zostaliśmy “naznaczeni” przez opatrzność do opuszczenia ziemskiego padołu nic nam nie pomoże. Wszak zejście może nastąpić tyleż niespodziewanie co i w wyjątkowych, absolutnie nietypowych okolicznościach. Jak choćby ma się to teraz w przypadku kompletnie niewinnych turystów słynnego parku Yosemite w Kalifornii. Udając się w przepiękne, ekologicznie idealnie czyste miejsce mogli spodziewać się przeróżnych niespodziewanych zdarzeń, ale na pewno nie zarażenia śmiertelną bakterią. Najwyższe służby medyczne Stanów Zjednoczonych apelują do wszystkich – także mieszkańców Illinois – którzy przebywali w Yosemite o jak najszybszy kontakt z najbliższym ośrodkiem zdrowia, jako że istnieje w przypadku tych osób duże prawdopodobieństwo zarażenia zabójczym wirusem.
Tysiące turystów w USA może być w poważnym niebezpieczeństwie – podają amerykańskie władze. W parku narodowym Yosemite w Kalifornii pojawił się bowiem groźny wirus, z którym ludzie mogli mieć kontakt.
Jest to tak zwany hantawirus, wywołujący rzadką chorobę płuc. Do tej pory zmarły na nią w Kalifornii dwie osoby.
Hantawirusy przenoszą gryzonie poprzez swe odchody, ślinę i mocz. Gdy wydzieliny wysychają, znajdujące się w nich wirusy mieszają się z pyłem i mogą być wdychane przez człowieka.
– Staramy się odnaleźć turystów, którzy mogli mieć kontakt z wirusem i mogą mieć objawy choroby – mówi Lola Russell z Amerykańskiego Centrum Kontroli Chorób.
Potencjalnie zagrożonych jest dziesięć tysięcy ludzi, którzy byli w Yosemite podczas wakacji. Symptomy hantawirusowego zespołu płucnego – ból głowy i mięśni, kaszel i gorączka – mogą utrzymywać się przez sześć tygodni. Co trzeci przypadek zachorowania jest śmiertelny.
LP meritum.us, Polskie Radio