Republikanie mają pecha. Huragan Isaac zmusił ich do skrócenia wyborczej konwencji partii na Florydzie.
Korespondencja z Nowego Jorku
– Ruszamy. Przez resztę tygodnia postaramy się wykorzystać wszystkich mówców – zapewniał w poniedziałek przewodniczący Partii Republikańskiej Reince Priebus, otwierając imprezę. Planowano ją na cztery dni, ale z powodu nadciągającego kataklizmu została skrócona do trzech.
Mimo bojowych zapowiedzi amerykańska prawica ma powody do niepokoju. Republikanie, ograniczając program imprezy, tracą szansę pokazania pełnego politycznego spektrum prawej strony sceny politycznej i dotarcia do różnych grup wyborców nastawionych krytycznie wobec administracji Obamy.
Niebezpieczne wiatry
Isaac ominął Tampę, rozwiewając obawy organizatorów o bezpośrednie bezpieczeństwo uczestników konwencji. Ale nie znaczy to, że tropikalny sztorm, który we wtorek miał zmienić się w huragan, przestał spędzać sen z oczu republikanów. Jego trasa pokrywa się z katastrofalnym huraganem Katrina, który siedem lat temu spustoszył Nowy Orlean. Media w USA są więc w większym stopniu zajęte śledzeniem szalejącego nad Zatoką Meksykańską żywiołu niż przebiegiem konwencji. Z wygłoszenia przemówień na konwencji musieli już zrezygnować republikańscy gubernatorzy Luizjany Bobby Jindal i Florydy Rick Scott, a gubernator znajdującej się także na trasie Isaaca Alabamy Robert Bentley w ogóle zrezygnował z przyjazdu do Tampy. We wszystkich tych stanach ogłoszono stan pogotowia.
Stratedzy GOP (Grand Old Party, Stara Wielka Partia, jak Amerykanie nazywają republikanów) liczyli się we wtorek z koniecznością dalszego ograniczenia programu konwencji (i tak już skróconego o jeden dzień), gdyby się okazało, że Isaac wyrządził poważne szkody. – Nie możemy udawać, że nic się nie dzieje, gdyby część kraju była dotknięta kataklizmem – tłumaczy Rick Davis, strateg Partii Republikańskiej, który współpracował w 2008 roku z kampanią prezydencką senatora Johna McCaina. – To nie czas na spadający spod sufitu deszcz niebiesko-biało-czerwonych balonów – tłumaczy Davis, który widzi jednak i pozytywną stronę przechodzącego obok Florydy Isaaca: stonowane i taktowne zachowanie republikanów w obliczu zagrożenia powinno poprawić wizerunek partii.
Więcej powagi
Już teraz widać, że skrócone do trzech dni święto republikanów obchodzone jest z dużo większą powagą. Cztery lata temu, podczas poprzedniej konwencji w Minneapolis widać było dużo więcej śmiesznych nakryć głowy, fryzur czy transparentów niż obecnie. W Tampie odbywa się też dużo mniej koktajli i innych imprez towarzyszących, które zawsze były okazją do dobrej zabawy dla politycznych aktywistów.
Zarówno Mitt Romney, jak i kandydat na wiceprezydenta kongresmen Paul Ryan będą mieli możliwość wyrazić solidarność podczas swoich starannie przygotowywanych przemówień z osobami dotkniętymi przez Isaaca. A w przypadku rzeczywistej tragedii republikanie będą mogli wspólnie włączyć się w akcję zbierania funduszy dla ofiar. Byłby to jednak czarny scenariusz, bo Romney w swoim „koronacyjnym” wystąpieniu chciałby przede wszystkim skupić się na problemach amerykańskiej gospodarki, a nie na skutkach Isaaca. W zgodnej opinii politycznych ekspertów to dla niego najważniejsza szansa – przedstawić się Amerykanom jako odnoszący sukcesy biznesmen i eksgubernator głosującego zwykle na demokratów stanu Massachusetts, który lepiej poradzi sobie z palącymi problemami Ameryki.
Skoku nie będzie
Przy tych ograniczeniach Mitt Romney nie może jednak liczyć na tzw. efekt konwencji, czyli – przynajmniej tymczasowy – skok w sondażach po wygłoszeniu głównego przemówienia akceptującego przyjęcie prezydenckiej nominacji. Co gorsza, obóz Baracka Obamy złamał niepisaną zasadę nieprowadzenia intensywnej kampanii wyborczej w czasie konwencji politycznych rywali i zaplanował prezydentowi szereg publicznych wystąpień w kluczowych dla wyniku wyborów stanach – Kolorado, Iowa i Wirginii. Na domiar złego już za kilka dni w Charlotte w Karolinie Północnej to demokraci będą mieli swoją konwencję i swoje medialne pięć minut. A do wybrzeży USA nie zbliża się na razie żaden kolejny huragan. Barack Obama może więc wyjść z korespondencyjnego pojedynku na mocniejsze przesłanie płynące z partyjnego zjazdu obronną ręką.
Już jednak kilka dni później zacznie się ostatni etap kampanii i telewizyjne debaty – trzy z udziałem kandydatów na prezydenta i jedna dla wiceprezydentów. To bezpośrednie starcia kandydatów przed kamerami mogą przesądzić o wyniku listopadowych wyborów.
Tomasz Deptuła
Rzeczpospolita