Po raz pierwszy w historii republikańscy kandydaci na najwyższe urzędy w państwie to mormon i katolik.

Korespondencja z Nowego Jorku

Były gubernator Massachusetts Mitt Romney jest mormonem, a kongresman z Wisconsin Paul Ryan aktywnym katolikiem. Jeszcze kilkanaście lat temu taki mariaż uznano by za przykład politycznej egzotyki. Zdaniem socjologów odzwierciedla to długotrwały proces zmian społecznych zachodzących w USA. Od 1970 roku liczba osób identyfikujących się z jednym z protestanckich kościołów zmniejszyła się z 60 do 52 proc. obecnie – wynika z danych naukowców z Duke University na podstawie badań National Opinion Research Center.

W 1860 wyścig do Białego Domu wygrał republikanin Abraham Lincoln, który – choć wierzący – formalnie nie należał do żadnego kościoła, ale jego partner i przyszły wiceprezydent senator Hannibal Hamlin był unitarianinem. Historycznie jednak uważa się, że na 44 prezydentów USA tylko John F. Kennedy nie był protestantem. Katolicyzm JFK był zresztą przedmiotem ostrych ataków na przyszłego prezydenta podczas kampanii wyborczej w 1960 roku. Dziś żaden z czołowych polityków w Kongresie nie jest WASP-em, czyli białym anglosaskim protestantem (white Anglo-Saxon Protestant.).

Koniec dominacji

Niezależnie też od tego, kto wygra wybory, WASP nie będzie rządził lub współrządził Ameryką w kolejnej kadencji, bo po stronie demokratów Barack Obama, choć protestant, jest Afroamerykaninem, a Joe Biden katolikiem. David Hollinger, profesor historii na University of California, uważa, że dużo bardziej znaczącym sygnałem dla Ameryki o końcu protestanckiej dominacji był dobór członków Sądu Najwyższego, w skład którego wchodzi obecnie sześć osób wychowanych w tradycji katolickiej, a trzy – w żydowskiej. Także w Kongresie zwiększa się liczba katolików, mormonów, żydów, buddystów i muzułmanów.

Paradoksalnie w obecnej kampanii tradycyjne protestanckie wartości Ameryki uosabiać może katolik Paul Ryan, socjalny konserwatysta, występujący zdecydowanie w obronie życia poczętego i opowiadający się za ostrym cięciem wydatków. Jest to znak czasów – uważają politolodzy. Protestanci już dawno zaakceptowali katolicyzm jako odmianę „chrześcijańskości”, a stanowisko konserwatywnych odłamów tego nurtu w kwestiach społecznych zbliżyło się do tego, co mówi Amerykańska Konferencja Biskupów Katolickich. Dużo większe opory trzeba było przełamać w przypadku mormonów, których ze względów doktrynalnych wiele kościołów poluterańskich do dziś nie uważa za odłam chrześcijaństwa.

Punkty wspólne

Jednak i w przypadku religii wyznawanej przez Mitta Romney’a wywodzący się z tradycji konserwatywnego protestantyzmu republikanie mogli znaleźć wiele punktów wspólnych. Do podzielanych wspólnie wartości zaliczyć należy przede wszystkim przekonanie, że istnieją prawdy absolutne i niezbywalne moralne wartości. Wszystkie te grupy podzielają wiarę w tradycyjną rodzinę, sprzeciwiają się małżeństwom gejowskim i aborcji.

Za ironię historii może być uznany fakt, że John C. Fremont, pierwszy republikański kandydat na prezydenta, który startował w wyborach w 1856 roku (i przegrał), prowadził kampanię pod hasłami walki z „dwoma reliktami barbarzyństwa: niewolnictwem i poligamią”. To ostatnie odnosiło się do XIX-wiecznego mormonizmu, który dopuszczał wielożeństwo. Właśnie z tego powodu mormoni przez długi czas byli uważani za zagrożenie dla tradycyjnych amerykańskich wartości.

Niewierzący bez szans

Grant Wacker, profesor historii chrześcijaństwa na Duke University, uważa, że dopóki kandydat na prezydenta deklaruje przynależność do jakiejś religii, dopóty nie powinien mieć problemów. – Bardziej znaczące byłoby, gdyby kandydaci byli niewierzący albo określali się jako agnostycy. To ciągle w dzisiejszej Ameryce nie do pomyślenia – powiedział dziennikowi „USA Today”. To może być jednak tylko kwestią czasu.

Tomasz Deptuła

Rzeczpospolita