Polonijna społeczność chicagowska, a ponoć i nowojorska podobnie, w swej zdecydowanej większości w ciemno przyjmuje jako pewnik tzw. wyniki badań profesora Wiesława Biniendy odnośnie przyczyn nieszczęsnej katastrofy smoleńskiej, kiedy to 10 kwietnia 2010 roku w wypadku rządowego tu-154 m na lotnisku Siewiernyj zginął prezydent RP Lech Kaczyński z małżonką oraz 94 inne osoby lecące samolotem. Wyniki symulacji przeprowadzonej przez prof. Bieniendę mają wyraźnie sugerować, iż w feralnym zdarzeniu miał miejsce nie wypadek, a doszło do perfidnego działania sił nieczystych. Takie jednoznaczne stanowisko przysporzyło naukowcowi z Ohio ogromnej popularności tak w Polsce, jak i w środowisku polonijnym. Liczne spotkania z demaskatorem domniemanego spisku, przeobrażające się w istne hołubienie Bieniendy przez polonusów z Chicago, przybrały już formę martyrologicznego napuszenia z postrzeganiem tegoż naukowca jako prawdziwego narodowego bohatera. Nie wszystko jednak jest tak jednoznaczne, jak to naszej społeczności przedstawia “bezkompromisowy ekspert”. Na dowód czego prezentujemy Państwu fragmenty wywiadu z tygodnika “Polityka” pod znamiennym tytułem: “Nie ma jednej przyczyny tragedii w Smoleńsku – Brzoza przegrywa”. Redaktor Marcin Rotkiewicz rozmawia z profesorem Pawłem Artymowiczem, fizykiem i pilotem badającym przyczyny katastrofy smoleńskiej.

LP meritum.us

Marcin Rotkiewicz: – Dlaczego pan, astrofizyk badający planety poza Układem Słonecznym, zajął się katastrofą smoleńską?

Prof. Paweł Artymowicz: – Jako Polak i pilot byłem bardzo dotknięty tą tragedią. Ogromnie mnie zainteresowało, jaką rolę odegrała w niej technika, a jaką ludzie. Ponadto zajmuję się zawodowo modelowaniem ruchu ciał w gazach i powietrzu, czyli aerodynamiką. Uznałem zatem, że mogę coś wnieść do tej sprawy.

– I zaczął pan od ostrej krytyki symulacji komputerowej autorstwa prof. Wiesława Biniendy, głównego eksperta zespołu parlamentarnego Antoniego Macierewicza.

– Nie mogłem przejść obojętnie obok sensacyjnych wniosków sformułowanych na podstawie niepoprawnie zrobionej symulacji, jaką przedstawił prof. Binienda. Pokazałem ją moim kolegom inżynierom na Uniwersytecie w Toronto, pracującym m.in. nad projektami nowej generacji skrzydeł dla firmy Bombardier, znanego producenta samolotów. Mieli zastrzeżenia podobne do moich: brak sprawdzenia i kalibracji metody w testach laboratoryjnych, niedokładna, nieodpowiednia siatka numeryczna.

– Jakie są pańskie główne zarzuty wobec symulacji prof. Biniendy?

– Problem pojawia się już na etapie dostępu do pełnych danych wejściowych użytych w symulacji. Prof. Binienda nie chce ich ujawnić, co jest pogwałceniem podstawowych standardów w nauce. Bez dostępu do tych danych inni badacze nie mają szans powtórzyć symulacji, czyli sprawdzić poprawność uzyskanych wyników.

Prof. Binienda skupił się na stworzeniu modelu zderzenia skrzydła z brzozą i użył do tego znanego specjalistom programu komputerowego LS DYNA. M.in. zastosował dostępne w nim pewne konieczne triki obliczeniowe, które spowodowały, że elementy skończone (obliczeniowe) reprezentujące brzozę po silnej deformacji spowodowanej przez skrzydło znikają, dzięki czemu przechodzi ono przez drzewo jak przez masło. Komputerowa brzoza zostaje ścięta równo, jakby ostrym nożem, co w normalnych warunkach jest niemożliwe – z drzewa wystają przecież prawie metrowej długości drzazgi. Prof. Binienda nie sięgnął też do wyników eksperymentów prowadzonych przez NASA w latach 60., w trakcie których zderzano samoloty z drewnianymi słupami linii telefonicznej, słabszymi niż smoleńska brzoza. I zawsze słupy odcinały fragmenty skrzydeł, które potrafiły przelecieć 134 m, więcej niż owe 110 m pod Smoleńskiem.

Wyniki symulacji prof. Biniendy (np. to, że urwana końcówka skrzydła nie mogła polecieć dalej niż 12 m) nie zgadzają się z wieloma śladami katastrofy. Wyciągnął on jednak z tego dość ekstrawagancki wniosek, iż to nie z jego symulacją jest coś nie tak, ale z rzeczywistością.

– Czy próbował pan bezpośrednio dyskutować z prof. Biniendą?

– Rozmowa na temat katastrofy smoleńskiej powinna toczyć się w sferze publicznej. Zwróciłem się do prof. Biniendy w internetowym salonie publicystów salon24.pl z całym szeregiem pytań, ale mimo początkowych obietnic ani ja, ani inne osoby nie uzyskały na nie odpowiedzi.

– Inni naukowcy zgadzają się z pańską krytyką prof. Biniendy?

– Tak, znam takich wielu. Np. na problem „znikającej brzozy” podczas zderzenia ze skrzydłem zwrócił też uwagę dr inż. Grzegorz Szuladziński z Australii, z którym skontaktowałem się osobiście.

– Ten, który twierdzi, że na pokładzie Tu-154 doszło do eksplozji ładunków wybuchowych?

– Tak. Rozmawiałem z nim w październiku 2011 r. i nawet opublikowałem w Internecie, m.in. na portalu Studio Opinii, autoryzowany wywiad. W jego trakcie zgadzaliśmy się w wielu kwestiach dotyczących katastrofy. Dlatego najnowsze hipotezy o zamachu bombowym autorstwa dr. Szuladzińskiego zaskoczyły mnie, zwłaszcza że sam mówił, iż żaden światły człowiek nie będzie występował z szokującymi tezami zamachu tylko dlatego, że istnieją jakieś wątłe poszlaki lub jakieś drobne niezgodności w danych. Mam wrażenie, że Szuladziński teraz sam temu zaprzecza.

– Co pan sądzi o jego stwierdzeniu, że tak duża liczba fragmentów i odłamków, na które rozpadł się Tu-154, wskazuje jednoznacznie na wybuch?

– Jest niesłuszne. Duraluminium, z którego wykonane były skrzydła samolotu, powyżej pewnej krytycznej prędkości zderzenia ma zmniejszoną udarność [czyli odporność materiału na obciążenie dynamiczne – red.] i rozpada się na drobne kawałki. A ta krytyczna prędkość była w przypadku prezydenckiego Tu-154 przekroczona co najmniej półtorakrotnie. Ponadto rejestratory nie odnotowały zmiany ciśnienia na pokładzie maszyny, co musiałoby nastąpić po wybuchu bomby. W ogóle dr Szuladziński powinien sprawdzić zgodność swojej hipotezy zamachu bombowego z zasadami fizyki, i to tej podstawowej. Jego obliczenia gwałcą bowiem m.in. zasadę zachowania pędu. Chodzi o możliwość zastopowania i odrzucenia w tył przez kilkukilogramową bombę części skrzydła, względnie całego tyłu samolotu. Wybuch postulowanych przez Szuladzińskiego ładunków jest za słaby od 100 do 5 tys. razy.

– Dlaczego specjaliści tacy jak prof. Bienienda łamią podstawowe standardy nauki. Czy tak silnie motywuje ich polityczny spór?

– Nic nie wiem o ich poglądach politycznych. Na pewno potrafimy sami siebie oszukiwać i podążać za teoriami, w które silnie wierzymy, nawet jeśli ewidentnie przeczą im fakty.

(…)

polityka.pl

aby przeczytać całość kliknij tutaj