Oszuści. Ludzie znający to miasto tak długo, że wiedzą, iż uczciwie i za darmo to można tu najwyżej dostać w zęby. Przedstawiamy fragment książki Tomka Michniewicza „Gorączka. W świecie poszukiwaczy skarbów”.

Oszuści w Las Vegas to mistrzowie karcianych sztuczek, eksperci w grze w kości i Texas Holdem. Kilkuosobowe zespoły. Przekupni krupierzy. Duety wyposażone w mikroskopijne kamery. Zawodowi pokerzyści w przebraniach, matematycy z MIT i iluzjoniści po pracy.

Przyjeżdżają do Vegas nie „wygrywać”, ale „zarabiać” pieniądze. Mają na to milion sposobów, od drogiego sprzętu i płatnych informatorów, po skorumpowanych gliniarzy i nerwy ze stali.

Przez przynajmniej 30 lat kasyna w Vegas, ale też w Atlantic City, na Karaibach i w Europie okradała drużyna Richarda Marcusa. Specjalizował się on w operacjach na stołach do ruletki, blackjacka i gry w kości. Jego popisowy numer nazywał się Savannah. Od imienia striptizerki, która dostała sowity napiwek po pierwszej wypłacie, którą dzięki niemu zgarnęli.

Ekipa Marcusa wypracowała precyzyjny system umiejscowiania sztonów na stole do ruletki, zazwyczaj w zakładach płatnych trzy do jednego. Oszuści zajmowali miejsca przy stole i wykonywali kilka niewinnych zabiegów zmuszających krupiera do wykonania serii czynności w ściśle określonym porządku. Podczas gdy krupier był zajęty przeliczaniem albo wymianą pieniędzy czy odpowiadaniem na jakieś banalne pytanie, jeden z oszustów, tak zwany mechanik, kładł na stole kupkę czterech sztonów. Jednym płynnym ruchem układał je w taki sposób, by krupier nie mógł dojrzeć tego, który leżał na samym dole. Górne trzy żetony były czerwone, warte po pięć dolarów każdy. Ostatni był koloru czekolady. Kosztował pięć tysięcy.

Krupier po chwili kręcił kołem, kulka biegła po rancie i w końcu spadała na jeden z numerów. Jeśli Marcus miał szczęście i jego zakład wygrał, oszust po prostu zgarniał gigantyczną wygraną, gdy zdumiony krupier dojrzał wreszcie, że ta kupka czerwonych sztonów to nie 20 dolarów, lecz pięć tysięcy piętnaście.

Jednak cały trik polegał na tym, co oszuści robili, kiedy zamiast czerwonego wypadło czarne i oto za chwilę stracą całą pulę. W chwili gdy krupier zaczynał wypłaty, „mechanik” w ułamku sekundy zgarniał ze stołu sztony i podmieniał je na łudząco podobną kupkę czterech czerwonych krążków, wartych faktycznie 20 dolarów.

Tak po prostu, na bezczelnego

Krupier prawie nigdy nie dostrzegał tego ruchu, rzadko też inny grający podnosił alarm. Jeśli tak się stało, „mechanik” po prostu rzucał się do ucieczki albo udawał pijanego i z przeprosinami odkładał na miejsce cztery czerwone sztony, które jakoby podniósł z zielonego sukna. Tak czy siak, pięć tysięcy dolarów zostawało u niego w kieszeni, bo krupier nigdy nie widział czekoladowego krążka.

Za każdym razem, gdy oszuści wygrywali i krupier nabierał podejrzeń, ochrona kasyna sprawdzała zapis z kamer. Agenci ze zdumieniem odkrywali, że wszystko przebiegło uczciwie. Geniusz Savannah polegał na tym, że cały przekręt odbywał się tylko wtedy, gdy oszuści przegrywali, a kasyno nie miało powodu sprawdzać nagrań.

Gdy Marcus przegrywał, tracił 20 dolarów. Gdy wygrywał, zgarniał 15 tysięcy.

To jest najlepszy numer w historii Las Vegas. Nie został nigdy rozpracowany przez ochronę kasyn, przez funkcjonariuszy NGCB, stanowej agencji do spraw hazardu ani nawet przez agentów Griffin Investigations, najgorszych wrogów wszystkich szulerów, tropiących ich na zlecenie i stale depczących ekipie Marcusa po piętach.

Takich zespołów są też dziś w Vegas dziesiątki. Jedna z włoskich drużyn potrafi niezauważenie podkładać na stół dwa stosy żetonów, łącznie 30 sztuk.

Tak zwani cardcounters przy grze w blackjacka liczą wszystkie spadające na stół karty, dzięki czemu wiedzą, co pojawi się za chwilę. Pomagają sobie przy tym sprytnymi urządzeniami w formie pilota do samochodu.

Niedawno pojawiła się ekipa z Francji, która oznacza karty specjalnym roztworem. Opracowali jakąś mieszankę niedostrzegalną gołym okiem. Bezbarwna, bezwonna i niewidzialna, po pięć tysięcy dolarów za trzy mililitry. Francuzi oznaczają nią karty w grach pojedynczą talią na niektórych stołach do blackjacka i bakarata. Wszyscy noszą specjalne szkła kontaktowe, widząc dzięki nim znaki świecące jak lampki na choince. Po paru rozdaniach mogliby równie dobrze grać w otwarte karty, bo asy, króle czy damy przedstawiają się bladobłękitną łuną widzianą jednak tylko przez wtajemniczonych.

Nigdy nie zostali złapani

Oszuści na występach solowych to z kolei głównie „mechanicy”, zręczni iluzjoniści, którzy opanowali sztukę operowania kartami w określony sposób. Tasując, potrafią rozdać dowolny układ sobie i swojemu partnerowi albo ukryć w dłoni asa i trzymać go tam przez kilkanaście minut w sposób niebudzący najmniejszych podejrzeń.

Inni oznaczają karty kantem paznokcia, niezauważenie podmieniają sztony na cenniejsze albo zabierają je ze stołu, jeśli karta nie doszła. To są ludzie o rękach szybszych niż dowolne oko, nawet oko kamery. Oprócz nich muszą jeszcze pokonać armię agentów i arsenał rozpraszających sztuczek kasyna.

Wcześniej czy później każdy jednak popełnia błąd i wpada. Kiedyś, gdy miastem rządziła mafia, oszustów zabierano na zaplecze i łamano im palce, nadgarstki lub kolana. Jeśli takie ostrzeżenie nie podziałało i po jakimś czasie któryś wracał, następnego dnia, w palącym słońcu pustyni, jego ciało rozszarpywały sępy.

Dziś oszuści w Vegas w najlepszym wypadku kończą w dość ciasnym pomieszczeniu, w towarzystwie kolegów o imionach Jamal albo Carlos, gdzie świat widzi się w kratkę i strach schylić się po mydło.

Nigdzie, również w Las Vegas, do pieniędzy nie prowadzą drogi na skróty.

Tomek Michniewicz

Rzeczpospolita

Tomek Michniewicz „Gorączka. W świecie poszukiwaczy skarbów”, Wydawnictwo Otwarte, 2011