Britain Egypt ProtestBiały Dom rozmawia z przedstawicielami egipskiej armii i władz o możliwości natychmiastowego odsunięcia od władzy prezydenta.

Wiadomość o zakulisowych negocjacjach podał „The New York Times”. Według informatorów dziennika po odejściu Hosniego Mubaraka ster rządów przejąłby wiceprezydent Egiptu Omar Sulejman. Tymczasowy gabinet, wspierany przez szefa sił zbrojnych generała Samiego Enana oraz ministra obrony Mohameda Tantawiego, miałby od razu rozpocząć proces konstytucyjnych reform.

Urzędnicy z administracji Baracka Obamy chcieliby, aby Sulejman zaprosił przedstawicieli różnych opozycyjnych ugrupowań – w tym Braci Muzułmanów – do rozpoczęcia prac nad stworzeniem nowej ordynacji wyborczej. Miałaby ona zagwarantować wolne i uczciwe wybory we wrześniu tego roku.

„New York Times” zaznacza jednak, że plan natychmiastowego odsunięcia Mubaraka od władzy i stworzenia rządu tymczasowego jest tylko jednym z kilku scenariuszy, o których wysłannicy Obamy rozmawiają z politykami i wojskowymi w Kairze. To, który wariant ostatecznie zostanie wcielony w życie, zależy między innymi od nastrojów tysięcy demonstrantów na ulicach egipskich miast.

W piątek Barack Obama potępił przemoc i ataki na dziennikarzy. Dał też jasno do zrozumienia, że w świetle ostatnich wydarzeń powrót do dawnego system rządów w Egipcie nie jest już możliwy, a proces transformacji ustrojowej „musi zacząć się teraz”. Nie wezwał jednak wprost Mubaraka do odejścia. Dzień wcześniej prezydent Egiptu przekonywał zaś w wywiadzie dla telewizji ABC News, że jeśli ustąpi teraz, to w jego kraju zapanuje chaos. Takiego scenariusza bardzo obawia się zaś bliski sojusznik Amerykanów – Izrael.

0205-egipt2

Przedstawiciele prawej strony sceny politycznej w USA są podzieleni w kwestii Egiptu. Jedni uważają, że Obama powinien poprzeć przemiany w tym kraju, inni mają mu za złe, że nie stoi twardo za Mubarakiem. Jak zauważa „Washington Post”, przez lata wśród konserwatystów panowało przekonanie, że Waszyngton powinien popierać przyjaznych Ameryce dyktatorów, bowiem każda zmiana może oznaczać zarówno jeszcze większe represje dla narodów, jak i katastrofalne skutki dla interesów USA. Bliskie im było podejście Franklina Roosevelta, który pytany o stosunek Waszyngtonu do dyktatora Nikaragui Anastasia Somozy miał powiedzieć:  – Może i Somoza jest s… synem, ale to nasz s… syn.

– Demonstracje w Egipcie to powtórka radykalnej rewolucji w Iranie z 1979 roku. Dlatego Ameryka powinna wstawić się za swoim sojusznikiem – przekonuje obecnie republikański kongresmen Thaddeus McCotter.

– Jeżeli będziemy mieli pecha, to za kilka tygodni Egipt dołączy do Iranu, Libanu i Gazy, i przyłączy się do bardzo niebezpiecznych dla nas działań – wtóruje mu Newt Gingrich, potencjalny kandydat republikanów w wyborach prezydenckich.

Jacek Przybylski

Rzeczpospolita