Już w Polsce karano nas za „niemanie” świateł i nie tylko – karano za wszystko, by pokazać wyższość policmajstra nad cywilem, by poniżyć i zastraszyć każdego. Mówiliśmy, że powodem tego był zły wpływ komuny – zastraszenie obywatela zawsze miało wielkie znaczenie dla rządzących – dobrze, że ludzie się boją władzy – mniejsze ryzyko wypowiadania swojego „ja”, wtrącania się w tak zwane nie swoje sprawy. Władza w każdym państwie zawsze ma rację, jest nieomylna i wszystko wiedząca – a co! By zapewnić sobie nietykalność i długowieczność urzędowania – ktoś wymyślił obrońców, na domiar złego płatnych z kieszeni podatnika – takie właśnie zadanie mają spełniać „oficery”.
Niepotrzebny protest – rozgonić!, nie dopuścić do krytyki władzy, ograniczyć tak zwaną wolność i swobodę słowa. Jak mówił Cyrankiewicz ”kto podniesie rękę na władzę ludową – władza ją utnie!”)… i ucinała na różne sposoby, a tych znano bardzo wiele. Oni są zwykle ponad prawem, a ich znakomitym argumentem była i jest pała. Pamiętam jak z pyszna miały się żony milicjantów – jakie to były damule, w jakie próbowały wchodzić towarzystwa, a miały zaledwie skończone szkoły powszechne i to często wieczorowe – słowem korespondowały z wyższymi sferami. Każde ważniejsze stanowisko czy to w urzędzie, szkole, sklepie, bibliotece itp. piastowały żony „oficerów”. Jeśli tylko zapragnęły władzy miały ją na wyciągnięcie dłoni.
Na wsi w latach sześćdziesiątych i nieco później milicjant był panem nad pany, a już komendant – choć zaledwie z krokiewką – przerósł nawet sam siebie. Najbardziej jednak potrafił pić, no! podpisać się też umiał, nawet sporządzić protokół jeśli nie było w nim magicznych ż, ó, czy rz. Jeżeli miał wątpliwości w pisowni jednego z dni tygodnia – np. wtorek (czy ftorek)- kompromisowo zebranie robił w środę, zawsze jest jakieś wyjście z sytuacji i jak mówił Wałęsa “istnieje inne rozwiązanie”. Komendant nawet próbował pisać na maszynie, choć spisanie danych zajmowało mu sporo czasu, ale takie czynności na szczęście nie były płatne w systemie akordowym.
Przyglądałem się od małego akcjom – jak zwalczano przestępczość, a miejscem tego procederu był miejscowy bar „gospoda gościnna”. To właśnie tam była pełniona codzienna i jakże ryzykowna służba owych stróżów prawa, którzy ostatni i ostatkiem sił opuszczali to niebezpieczne lokum. Owszem, alkohol jest dla ludzi, sam nie wylewam za kołnierz, lecz to, co tamci wyprawiali wykraczało poza granice najśmielszego pijaństwa i jakiejkolwiek normy cywilizowanych stworzeń. Tacy „oficerowie” byli na naszym posterunku – a jacy są teraz? Pewnie podobni jeśli nie tacy sami, a może odrobinę inni, może mądrzejsi, bardziej obyci, mniej straszący, a bardziej myślący! – jacy zatem są!
***
Może przytoczę kilka dowcipów o tych uprzywilejowanych:
* W sklepie sportowym; są narty – pyta sierżant – są, ale tylko wodne, odpowiada ekspedientka;
sierżant do kolegi – są u nas gdzieś strome jeziora?
* w księgarni; poproszę coś Galla –Anonima podpowiada sprzedawczyni , a to jak nima,
to nima – popytam w innych sklepach.
* na egzaminie; proszę opisać pracę silnika –sierżancie; a mogę swoimi słowami – proszę –
na to sierżant; brum, brum, brum.
* Dlaczego pan przejechał skrzyżowanie na czerwonym świetle pyta milicjant. Jestem daltonistą – proszę mnie nie karać. Po skończonej służbie opowiada koledze: wiesz dzisiaj na mieście spotkałem daltonistę – nawet nieźle mówił po polsku.
Złośliwi mówią, że nie ma kawałów o milicjantach – ponieważ wszystko to jest prawdą i ja coraz bardziej zaczynam w to wierzyć, a są powody ku temu i – co dziwne – argumentów ciągle przybywa.
Pamiętam – kiedy odchodziliśmy do rezerwy przyjechał na nasz okręt przedstawiciel komendy, który miał za zadanie zwerbować naszych młodych dobrze wyszkolonych chłopców. Niesamowicie zachwalał ten rzekomo znakomity zawód, operował wieloma przykładami, oferował niezłe warunki – nawet mieszkanie, co było ewenementem w tamtych jakże trudnych czasach. Stracił jedynie czas – nikt nie dał się nabrać na te znakomitości, nawet jeden z naszych opowiedział mu kawał, a może i prawdę (skoro kawałów nie ma): Pewien funkcjonariusz zapytał drwiąco napotkanego kominiarza… ile to lat trzeba się uczyć, by zostać dobrym kominiarzem!, trzy – odpowiedział pytany. A jeśli ze szkoły wyleją? -zapytał z jeszcze większą drwiną – wtedy można wstąpić już tylko do milicji – odparł kominiarz. Rzeczywiście jest coś w tym prawdy.
Policjanci są nam bardzo potrzebni – ale tacy z prawdziwego zdarzenia, służący ludziom, stojący rzeczywiście na straży prawa, rzetelni i wiarygodni. Nawet piszący mandaty – ale słuszne, mundur powinien zobowiązywać i chronić każdego obywatela, a nie przestraszać, a przede wszystkim mundurowy powinien świecić przykładem. W młodości – nie należałem do aniołów; często lubiłem coś zbroić – ale wszystko mieściło się w granicach rozsądku – przestępcą nie byłem.
Mimo wszystko zachodziła mi glina za pazury, jak to glina; obstawiani ormowcami wtykali nosy wszędzie, domeną ich była kpina ze słabszych, z biednych – słowem z porządnych, zwyczajnych ludzi. Kumplowali z donosicielami, z ludźmi rządnymi władzy za wszelką cenę i kochającymi marną rozrywkę, na pewno i tu były wyjątki – jak wszędzie.
Milicjant na wsi był carem i przed nikim nie musiał się tłumaczyć ze swoich czynów, mało używał głowy, a więcej pały. Tak jest jeśli daje się absolutną władzę człowiekowi wcześniej nic nie znaczącemu. A ich żony? One też były spragnione władzy, świeżych kurek i indyków, dlatego nosiły wysoko głowy. Taka była niegdyś władza ludowa, składająca się z mundurowych i sekretarzy partyjnych. Ich śmiałe zamysły i wysokie emerytury przetrwały do dzisiaj, a w „damulach” pozostała podejrzliwość i nieustanna chęć dzierżenia władzy. Lubią wszędzie włożyć nos i co dziwne zawsze chcą mieć rację – to trwałe pozostałości po mężach i komunie.
Wspomniałem o sekretarzach, by uświadomić i przypomnieć jacy byli pozwolę sobie przytoczyć pewną anegdotę. Otóż w domu sekretarza partii dzwoni telefon, odbiera jego żona i grzecznie pyta: kto mówi !- kolega Józka ze szkoły. To niemożliwe Józek do żadnej szkoły nie chodził – odpowiada żona kładąc słuchawkę.
Takie były czasy, do których nieliczni lubią powracać, bo im w komunie było jak w bajce, ich rodziny opływały w miodzie i mleku. Czas jednak ma to do siebie, że lubi przemijać i wszystko co piękne szybko się kończy. Trudno się przyzwyczaić na obcej ziemi, gdzie kurki i indyki nie przychodzą same do domu, gdzie nie są znane łapówki i nikt nie chce się kłaniać „damulom”. Po złym następuje dobre, ale żeby zaraz odwrotnie? Niejeden z nas gdyby wiedział jak żyje się na zachodzie, nigdy by za nim nie tęsknił.
Z samymi marzeniami ciężko się powraca, a jeśli chodzi o pieniądze nie tutaj nam ich szukać!
Władysław Panasiuk