Warunki atmosferyczne na lotnisku w Smoleńsku, gdy lądował tam polski samolot prezydencki Tu-154M, były nie trudne, lecz ekstremalne – informuje dziennik “Kommiersant”. “Prawdopodobieństwo katastrofy przy takim lądowaniu było bardzo wysokie. Pilot prezydenckiej maszyny dobrze o tym wiedział” – czytamy w gazecie.
“Niemniej poszedł na nieuzasadnione z punktu widzenia wszystkich instrukcji latania i elementarnego zdrowego rozsądku ryzyko” – cytuje rosyjska gazeta swojego anonimowego eksperta z komisji badającej przyczyny katastrofy.
“Kommiersant” podaje, że w momencie lądowania polskiego samolotu nad lotniskiem wisiała gęsta mgła, której dolna granica przebiegała zaledwie 30 metrów nad powierzchnią ziemi; bezpośrednia widzialność we mgle wynosiła tylko 200-400 metrów.
“Taką odległość schodzący do lądowania samolot pokonuje w ciągu sekund, dlatego – jak twierdzą specjaliści – prezydenccy piloci zniżali się w dosłownym tego znaczeniu na ślepo” – pisze dziennik.
Według “Kommiersanta”, zainstalowany w polskim Tu-154M system nawigacyjny, potrafiący określać trajektorię schodzenia, w danym wypadku nie mógł być pomocny, ponieważ lotnisko w Smoleńsku nie jest wyposażone w odpowiedni system lądowania (Instrument Landing System, ILS).
Lotnisko wojskowe w Smoleńsku dysponuje tylko prymitywnym systemem OSP, sygnalizującym pilotowi jedynie mijanie poszczególnych punktów orientacyjnych. Dla lądowania z OSP bezpośrednia widzialność musi wynosić 1800 metrów, a dolny pułap zachmurzenia nie może być wyższy niż 120 metrów nad ziemią.
Rosyjska gazeta podaje, że w czasie podejścia do Smoleńska tamtejsi kontrolerzy poinformowali załogę, że lądowanie jest niemożliwe i zaproponowali odejście na lotnisko zapasowe w Mińsku lub Moskwie, jednak dowódca nalegał na zejściu do punktu podejmowania decyzji, które w wypadku Tu-154M wynosi 100 metrów nad lotniskiem.
PAP