Epidemie dziesiątkowały ludzi w Tarnowie i okolicach od zawsze. Cholera, tyfus, “hiszpanka” to najpoważniejsze z chorób, które na przestrzeni tylko ostatnich dwustu lat zabiły co najmniej kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców regionu – czytamy na łamach “Gazety Krakowskiej”.
Zmieniają się czasy, wirusy mutują, niezmienny jest strach przed epidemią. Tak jak i to, że ludzie na różne sposoby próbują minimalizować ryzyko zachorowania. Jak przed laty tarnowianie walczyli z chorobami?
Pamiątką po epidemii cholery, która przetoczyła się przez Tarnów w latach trzydziestych XIX-wieku jest m.in. ulica Czarna Droga w Mościcach. – W ten sposób nazywano trakty prowadzące do cmentarzy cholerycznych, w których masowo grzebano ludzi – mówi Kazimierz Bańburski, kustosz Muzeum Okręgowego. Jak opowiada, podobne cmentarze, w których pochowano nawet 40 procent ówczesnych mieszkańców Tarnowa, znajdowały się także w rejonie dzisiejszego Domu Studenta – przy wylocie ulicy Rogoyskiego oraz u stóp góry św. Marcina, gdzie zresztą Austriacy odgórnie przesiedlali ludność żydowską z centrum miasta, wśród której choroba zbierała największe żniwo i rozwijała się najbardziej.
Kolejną wielką epidemią, która pochłonęła więcej ofiar w Tarnowie niż I wojna światowa była “hiszpanka”, czyli pandemia wywołana przez wyjątkowo groźną odmianę podtypu H1N1 wirusa A grypy. Historycy szacują, że na “hiszpankę” na przełomie 1918 i 1919 roku zmarło w mieście ponad dwa tysiące osób. – Przejmujący był zwłaszcza pogrzeb córki znanej rodziny tarnowskich piekarzy – Gieni Mosiówny – opowiada historyk Antoni Sypek. – Dziewczyna zmarła niedługo po maturze, kilka miesięcy przed ślubem z porucznikiem Wojska Polskiego – Ozimkiem – dodaje.
Pogrzeb dziewczyny przerodził się w jedną największych manifestacji w przedwojennym Tarnowie. – Trumna Gieni, wieziona na lawecie ulicą Krakowską, była cała obsypana miłosnymi listami, które pisywali do siebie zakochani. Porucznik jechał za nią na koniu – mówi historyk.
Nietypową cechą tej pandemii był odwrócony profil wiekowy jej ofiar. Umierali przede wszystkim ludzie młodzi i w średnim wieku (20-40 lat), podczas gdy zwykle na grypę umierają dzieci, osoby starsze i z osłabioną odpornością.
– Na rozwój choroby niebagatelny wpływ miała sroga zima, wielka bieda po zakończeniu wojny, brak opału, żywności i leków. Ofiar mogło być jeszcze więcej, gdyby nie pomoc Polonii Amerykańskiej i diecezjalnej Caritas, która ją rozdzielała – dodaje Kazimierz Bańburski.
Brud oraz tragiczne warunki higieniczne doprowadziły podczas II wojny światowej do wybuchu epidemii tyfusu plamistego. Choroba przenosiła się najczęściej przez wszy i dziesiątkowała przede wszystkim osadzonych w tarnowskim gettcie. Dziennie umierało na nią nawet 60 osób.
Zarówno historycy, jak i pracownicy Sanepidu są zgodni co do tego, że zwiększona zachorowalność na konkretną chorobę, powraca średnio co dekadę. W ostatnim czasie najbardziej daje nam się we znaki grypa, ale po wojnie kilkakrotnie panikę w mieście wywoływały też liczne przypadki zachorowań na zapalenie opon mózgowych czy atakującej głównie dzieci choroby Heinego-Medina. – Pamiętam, że jeszcze w latach 60-tych była to prawdziwa zmora wielu rodziców – wspomina Antoni Sypek.
W tarnowskim Sanepidzie uspokajają, że o epidemii grypy czy ospy na razie nie ma mowy, choć liczba zachorowań na jedną i drugą w ostatnich dniach mocno wzrosła.
– To normalne o tej porze roku – przekonuje Elżbieta Poproch, kierownik działu epidemiologii Sanepidu. Zaleca równocześnie unikanie kontaktów z chorymi, aby nie narazić się na zakażenie wirusem.
Paweł Chwał
gazetakrakowska.pl