85 tysięcy złotych – za taką sumę można kupić w Polsce cudze dziecko. Do odebrania tuż po urodzeniu. Surogatka życzy sobie 50 tysięcy, samą komórkę jajową można dostać już za 5, a strzykawka spermy to wydatek rzędu 3 tysięcy. Reporterzy Superwizjera TVN zbadali nielegalny i półlegalny handel płodnością.
Reporter wystąpił w roli zamożnego przedsiębiorcy, którego żona nie może urodzić dziecka. W internecie znalazł adres instytucji, podającej się za centrum adopcyjne. Dowiedział się tam, że może bez problemu rozwiązać rodzinny problem.
Na różne sposoby – może kupić nasienie, komórki jajowe, a w końcu może wynająć surogatkę – kobietę, która da się zapłodnić męskim nasieniem, zajdzie w ciążę i urodzone dziecko przekaże innym rodzicom. Legalnie, po przejściu procedury adopcyjnej. Dziecko od surogatki kosztuje od 50 tysięcy złotych. Wzwyż.
Mniej kosztuje komórka jajowa. Dawczynie, które ogłaszały się w internecie, chcą od 5 do 8 tysięcy. W agencji pośrednictwa trzeba doliczyć 4,5 tysiąca.
Jeszcze niżej – choć też nie dla każdego portfela – ceni się dawca spermy. Plemniki “przedstawiciela handlowego na wyższym szczeblu”, ogłaszającego swoje usługi w internecie, kosztują 3 tysiące. Drogo, za to, jak zapewnia, do skutku. – Taki dawca nie jest sprawdzony pod kątem infekcji – alarmuje lekarz z kliniki płodności. Ponadto w takich placówkach wykorzystuje się tylko 10 procent dawców – tych o najlepszej spermie i najbardziej ruchliwych plemnikach. W przypadku ogłoszenia w internecie takiej pewności nie ma.
Dziennikarz podający się za ojca dowiedział się jednak od pośrednika o jeszcze jednej możliwości. Po co oddawać nasienie, czekać dziewięć miesięcy, skoro – jeśli chce – może mieć dziecko dużo wcześniej. Zaproponował pomysłowy plan.
– Kobieta do mnie zadzwoniła, jest w ciąży, będzie rodzić na przełomie grudnia i stycznia. Chciała 150 tysięcy, ale zbiłem cenę do 85 – pochwalił się mężczyzna. Pytany, czy często mu się takie transakcje trafiają, odparł, że trzy w ciągu ostatnich trzech miesięcy.
Jak to działa? Według pośrednika wystarczy wpisać zleceniodawcę w akt urodzenia jako ojca dziecka. – Szpital się nie dowie. Pan sobie w samochodzie poczeka, potem weźmie dziecko do domu i to wszystko – wyjaśnił. Zapewnił, że kobieta nie będzie robić problemów (“bardziej potrzebuje pieniędzy niż dziecka”), nie chciał jednak skontaktować ojca z przyszłą matką jego dziecka.
TVN