25-wrzesnia-barauskasSpecjalnie dla Czytelniczek witryny mojeNYC.com Anna Barauskas Makowska – założycielka magazynu dla Kobiet w Chicago – SZIKagowianka oraz nowego kwartalnika POLKI w świecie.

– Czym jest dla Ciebie sukces? I jakie są drogi do jego osiągnięcia? Czy uważasz, że sukces to efekt ciężkiej pracy i podążania za wyznaczonym celem czy może wszystko zależy od szczęścia?

– Myśląc o sobie, nie myślę w kategoriach osoby sukcesu. Na dzień dzisiejszy raczej nazwałabym się kobietą spełnioną, i to spełniona w najważniejszych dla mnie dziedzinach życia – takich jak rodzina, czyli kochający partner i cudowne dziecko. Siedem lat temu zostałam żoną wspaniałego człowieka, który jest dla mnie nie tylko mężem, ale także najlepszym przyjacielem. Wspólnie idziemy przez życie i choć nasze zainteresowania znacznie się różnią to jednak dzięki podobnemu spojrzeniu na świata wspieramy się w realizacji własnych marzeń i pogłębianiu pasji.

Ponadto od niemal dwóch lat wiem, co to oznacza być Matką. Odkąd urodziłam córeczkę Sonię, moje spojrzenie na świat zmieniło się diametralnie. Zmieniłam stosunek do życia i nabrałam dystansu do samej siebie. Nastąpiło przewartościowanie priorytetów i dzisiaj – już nie praca i wyzwania zawodowe – są dla mnie wyznacznikiem sukcesu, ale szczęśliwa, kochająca i wspierająca się rodzina. Przyznaję, jednak, że ważne jest również to, aby pielęgnując życie rodzinne, nie zapominać o własnych pasjach, gdyż tylko spełnieni i zadowoleni z siebie rodzice mogą wychować szczęśliwe, radosne i wierzące w swoje siły i umiejętności dziecko.

Sukces, zatem, jest pojęciem względnym. Sukces rodzinny to kwestia doboru odpowiedniej osoby, z która chce się podążać przez życie, a następnie pielęgnowanie związku oraz zaangażowanie w wychowanie dzieci, których szczęście w przyszłości będzie wyznacznikiem sukcesu rodziców.

Natomiast sukces zawodowy w dużej mierze zależy od naszej determinacji w dążeniu do wyznaczonego celu, często jest efektem ciężkiej pracy pełnej poświęceń i wyrzeczeń, ale nie wykluczam, że jego geneza bierze się również z tego, że niektórzy są w czepku urodzeni, a inni nie.

Ja wychodzę z założenia, że nie ma rzeczy niemożliwych do osiągnięcia i jeśli się czegoś naprawdę pragnie i jest się wiernym swoim marzeniom, a także ideałom – to sukces jest murowany.

25-wrzesnia-aniabarauskas

– Jak było w Twoim przypadku? Zaczęło się od audycji radiowej, później magazyn Szikagowianka i aż do Polek w Świecie? Opowiedz, proszę, o swojej drodze….

– Moja droga, w którą wyruszyłam podążając za swoimi marzeniami, rozpoczęła się znacznie wcześniej, niż w chwili przyjazdu do USA. Już od dziecka miałam ogromną fantazję i wiele planów na życie. W wieku 5 lat wiedziałam, że zostanę dziennikarką, a będąc w szkole średniej postanowiłam, że zamieszkam na Alasce. Będąc na studiach(Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, wydział stosunków międzynarodowych) po raz pierwszy przyleciałam do Stanów w ramach programu wymiany wolontariuszy. Pracowałam charytatywnie, by po odbyciu „służby społecznej” mieć kilka tygodni na zwiedzanie Stanów. Już wtedy wiedziałam, że wrócę do tego kraju. I wróciłam… dokładnie po dwóch latach. Wraz z przyjaciółką, Joanną Bąbą, która dzisiaj mieszka w Londynie, przyleciałyśmy do Chicago z zamiarem pozostania tam na okres wakacji. W rzeczywistości nasz pobyt przedłużył się aż do świąt Bożego Narodzenia. Byłyśmy na piątym roku studiów, kiedy to zaczyna się pisać pracę magisterską, więc profesorowie nawet nie zauważyli, że nie było nas w pierwszym semestrze na zajęciach, które sprowadzały się głównie do absolutorium. Zresztą czas spędzony w USA wykorzystałyśmy do maksimum. Nie dość, że zarobiłyśmy duuużo pieniędzy, zajmując się starszymi osobami, to dodatkowo napisałyśmy nasze prace magisterskie. Moja dotyczyły Rosyjskiej Ameryki, czyli czasów, gdy Alaska należała do Rosji. Dzięki temu, że materiały zbierałam na terenie USA – moja magisterka zyskała zarówno pod względem merytorycznym, jak i wizualnym, a to za sprawą licznych zdjęć, które zeskanowałam z albumów znalezionych w amerykańskich bibliotekach.

Skoro jestem przy temacie Alaski to jeszcze nadmienię, że gdy byłam na drugim roku studiów, znalazłam w internecie informacje o tym, że na Alasce potrzebni są nauczyciele języka rosyjskiego. Z racji tego, że znałam ten język bardzo dobrze, złożyłam swoją aplikacje i po kilku miesiącach otrzymałam informację z ofertą pracy w jednej z alaskańskich wiosek. W ten sposób spełniłam moje marzenie z dzieciństwa. Ofertę otrzymałam, ale zrezygnowałam z niej, ponieważ ukończenie studiów w Polsce było dla mnie priorytetem, a dzisiaj, gdy czasami zdarza mi się wraz z mężem i córeczką podróżować po Alasce – utwierdzam się w przekonaniu, że dokonałam słusznego wyboru, bo mimo, że Alaska jest pięknym stanem, to jednak nie potrafiłabym żyć tam dłużej niż kilka tygodni, spędzonych na wakacyjnych wojażach.

W grudniu 2001 roku wróciłam do Polski. Zaledwie kilka dni po przylocie do kraju poznałam mojego obecnego męża, który oświadczył mi się… w dniu poznania. Wspólnie rozpoczęliśmy snuć plany o wyjeździe do Ameryki. W międzyczasie obroniliśmy swoje prace magisterskie, zaliczyliśmy bale absolutoryjne i planowaliśmy nasz ślub, a ponieważ raczej oboje zaliczamy się do ludzi spontanicznych i trochę zwariowanych – planowaliśmy nasz ślub w Las Vegas. Wówczas w Polsce modne były duże weseliska organizowane w restauracjach lub remizach strażackich, tudzież w świetlicach szkolnych czy salach osiedlowych należących do Spółdzielni Mieszkaniowych. Nam moment powiedzenia sakramentalnego TAK, marzył się w zupełnie innej scenerii. Chcieć znaczy mieć. We wrześniu 2002 roku wylądowaliśmy na lotnisku O’Hare w Chicago. Myśleliśmy o tym, aby pobrać się w Stanach, odłożyć trochę pieniędzy i wrócić do Polski. Los, jednak, szykował dla nas coś zupełnie innego. Co prawda w grudniu 2002 roku zgodnie z planem wzięliśmy ślub w gorącym Las Vegas, ale nie wróciliśmy już do kraju. Oferta pracy najpierw w redakcji polonijnego miesięcznika, a później w chicagowskim radio sprawiła, że postanowiliśmy skorzystać z możliwości pozostania na ziemi Waszyngtona przez dłuższy okres niż początkowo planowaliśmy. I tak też się stało. Od 2003 roku po dziś dzień pracuję w redakcji Radia Chicago WPNA 1490 AM, którego producentami są Sławomir Bielawiec i Waldemar Łada. Ja jestem odpowiedzialna za serwisy informacyjne, ponadto prowadzę wywiady polityczne, a także raz w tygodniu jestem gospodarzem Babińca, czyli audycji poświęconej sprawom kobiet. Zanim zaczęłam swój staż w radiu, pracowałam już dla miesięcznika Chicago Forum, którego redaktor naczelną była wówczas Ewa Krasoń. To ona właśnie postanowiła wykorzystać fakt, że nawiązałam dobre porozumienie z Polkami z Wietrznego Miasta. Zaproponowała byśmy wspólnie – również z moim mężem – stworzyli czasopismo dla kobiet z Chicago. I tak też się stało. Mój mąż wymyślił nazwę, która do dzisiaj budzi kontrowersje i ma tylu samo zwolenników co krytyków. Magazyn został ochrzczony tytułem SZIKAGOWIANKA – termin ten miał za zadanie określać Polkę mieszkająca nad jeziorem Michigan. Pismo szybko się przyjęło. Ewa wycofała się z tworzenia magazynu już po drugim numerze, na polu bitwy pozostałam ja i mój mąż. Ja zajmowałam się stroną merytoryczną magazynu, a Marcin składem i grafiką.

25-wrzesnia-barauskas-polki

– Jakie były dalsze losy pisma?

– Magazyn okazał się hitem na chicagowskim rynku. A stało się tak dlatego, że „SZIKagowianka” to nie tylko pismo, to także cykliczne imprezy związane z magazynem, które regularnie odbywają się co dwanaście miesięcy. Co roku na scenach chicagowskich teatrów polonusi zbierają się, aby wybrać Kobietę Roku, która wyłaniana jest spośród Pań, których sylwetki przedstawiane były na łamach pisma. Ponadto rokrocznie dokonujemy wyborów Miss SZIKagowianki, czyli podczas uroczystej gali koronujemy głowę tej, która nie tylko zachwyca swoją urodą, ale i intelektem. Ponadto Czytelniczki naszego miesięcznika wybierają Mężczyznę Roku, czyli nagradzają Pana, który w danym roku zasłużył się w działalności na rzecz chicagowskich kobiet. Należy wspomnieć, że „SZIKagowianka” stała się czołowym organizatorem imprez kulturalnych dla Polonii, które w różnych miejscach odbywają się w ciągu całego roku. Redakcja magazynu może także poszczycić się działalnością charytatywną, na którą – między innymi – składają się aukcje, mające na celu gromadzenie funduszy przeznaczanych następnie na działalność różnego rodzaju społecznych fundacji, prowadzonych przez Polki w Chicago, np. na Organizację dla Kobiet z Problemem Onkologicznym Małgorzaty Kiesz, która także została Kobietą Roku 2006 miesięcznika „SZIKagowianka”. Działalność redakcji magazynu na tutejszym rynku została już odnotowana kilkakrotnie, a dwukrotnie wyróżniona w szczególny sposób. Po raz pierwszy, gdy pismo zostało nagrodzone w corocznym plebiscycie organizowanym przez Wietrzne Radio 1080 AM i po raz drugi, gdy magazyn jako jedyny polonijny periodyk został zauważony i wyróżniony przez władze miasta Chicago w osobie Skarbnika Powiatu Cook – panią Marię Pappas. Magazyn poparła również znana amerykańska showmanka – Pani Oprah Winfrey, która – podobnie, jak imigrantki przybywające do USA – ciężką pracą i podążaniem za życiową pasją – mimo czarnego koloru skóry – sięgnęła gwiazd stając się uosobieniem znanego łacińskiego powiedzenia Per aspera ad astra – przez trudy do gwiazd. Obecny prezydent USA Barack Obama, będąc jeszcze senatorem w stanie Illinois, biorąc udział w polonijnym festiwalu Taste of Polonia, przychylnie wypowiadał się o magazynie i gratulował pomysłu, jakim było jego stworzenie. W tym samym roku Kobietą, wyróżnioną w plebiscycie „SZIKagowianki”, została Pani Wanda Majcher – organizator ówczesnego festiwalu. To właśnie Ona zaprosiła Pana Obamę do wspólnego świętowania polskich dni w Wietrznym Mieście.

Z czasem „SZIKagowianka” zaczęła skupiać wokół siebie nie tylko kobiety na stałe osiadłe w Wietrznym Mieście, ale także te, które przybywały do Chicago z zamiarem pozostania tu tymczasowo. Pismo stało się forum wymiany informacji, które ułatwiają życie imigrantkom, a także aktywnie uczestniczyło w promocji naszych rodaczek, które działają w USA i są godnym do naśladowania przykładem dla pozostałych, którym może jeszcze nie starczyło sił, by zmierzyć się w drodze po sukces z amerykańską rzeczywistością.

– Skąd wziął się pomysł na „Polki w świecie” i czyja była to inicjatywa?

– Na przestrzeni ubiegłego roku, kiedy to do Stanów zaczęło przylatywać o wiele mniej Polaków niż zwykle, a wielu z nich zaczęło się przenosić w inne rejony świata lub wracać do Polski – zauważyłam, że „SZIKagowianka” w dotychczasowej formie przestaje spełniać swoje zadanie, jako pismo promujące Polki w USA. Polki te, bowiem, zaczęły rozjeżdżać się po świecie i zaczęły się stawać Polkami z Anglii, Niemiec, Irlandii czy Australii.

Życie nie lubi próżni. Tak też było i w tym przypadku. Dzięki portalowi „nasza-klasa” udało mi się nawiązać kontakt z koleżankami ze studiów, które tak jak ja ukończyły dziennikarstwo i po zakończeniu nauki rozjechały się w różnych kierunkach świata. Kilka z nich mieszka w Anglii, inne w Szkocji, jeszcze inne w Holandii, Australii, Nowej Zelandii, a nawet w Chinach i Rosji. Poprzez uruchomienie starych znajomości zrodził się pomysł założenia organizacji POLISH WOMEN IN THE WORLD, skupiającej Polki mieszkające poza granicami Polski. Okazało się, że jest nas bardzo dużo, a siedem z nas – Patrycja Węglarek z Rosji, Marta Szypczyńska ze Szkocji, Magdalena Meller z Chin, Joanna Kowalczyk z Holandii, Joanna Bąba z Londynu oraz Magdalena Dąbkowska z Nowej Zelandii i ja, Anna Barauskas z USA –  postanowiło przypomnieć światu, ale i rodakom nad Wisłą, o swoim istnieniu i założyć pismo zajmujące się promocją Polek mieszkających z dala od kraju.

I tak, od stycznia 2009 roku SZIKagowianka zmieniała nazwę na „POLKI w świecie” i z miesięcznika przeistoczyła się w kwartalnik, który jest dystrybuowany do wszystkich tych miejsc na ziemi, gdzie żyje Polonia, pismo jest również dostępne na polskim rynku prasowym nad Wisłą. Od stycznia tego roku magazyn promuje wszystkie Polki, działające poza Polską i przynoszące swoją postawą życiową oraz przedsiębiorczością chlubę staremu krajowi poza jej granicami. Uważam, że Polki działające w świecie, te które wyjechały z kraju już jakiś czas temu w poszukiwaniu lepszego bytu – są zupełnie niedostrzegane przez rodaków nad Wisłą. Wciąż, bowiem, krąży niesprawiedliwy stereotyp przedstawiający Polkę z miotłą i szmatą sprzątającą biura w wieżowcach wielkich metropolii tego świata. Jest to myślenie niesłuszne, krzywdzące – a pismo „POLKI w świecie” ma za zadanie obalać tego typu mity i zastępować je prawdziwym wizerunkiem naszych rodaczek z dala od kraju. Zadaniem pisma jest promocja Polski w świecie poprzez ukazywanie postaw obywateli polskich (w tym przypadku – Polek) mieszkających w różnych częściach świata. Integralną częścią kwartalnika jest portal społecznościowy, który pod adresem www.polkiwswiecie.com rozpoczął swoją działalność z początkiem listopada ubiegłego roku, poprzedzając wydanie inauguracyjnego numeru magazynu „POLKI w świecie” w wersji drukowanej, będącego następca aktualnie wydawanej „SZIKagowianki”.  W przyszłości zamierzam również otworzyć radio internetowe POLKI W ŚWIECIE, stanowiące swoiste Forum Współpracy Polek Żyjących poza Polską.

– Kto wchodzi w skład redakcji magazynu?

– Grono redakcyjne magazynu „POLKI w świecie” stanowią nasze rodaczki mieszkające w różnych częściach świata. Uważamy, bowiem, że nikt nie jest w stanie wypromować regionu naszego pochodzenia za granicą tak dobrze jak Polonia, szczególnie młode Polki, które mimo, że żyją z dala od Ojczyzny odnoszą wielkie sukcesy w różnych dziedzinach i staja się obiektem zainteresowań państw-krajów, w których aktualnie przebywają. Non-for-profit Organization POLISH WOMEN IN THE WORLD aktualnie posiada trzech dyrektorów w osobach: Anna Barauskas z USA, Patrycja Węglarek z Rosji oraz Magdalena Dąbkowska z Nowej Zelandii. Wszystkie posiadamy wykształcenie wyższe, studia ukończone zarówno w Polsce jak i aktualnym kraju zamieszkania, z Polski wyjechałyśmy średnio 6 lat temu, działamy w mediach polonijnych i rozwijamy się w wielu kierunkach, co jest odnotowywane przez otoczenie, popierające nasze przedsięwzięcia. Listy rekomendacyjne oraz gratulacje dotyczące powstania nowego pisma, napływające do naszej redakcji z różnych instytucji imigranckich oraz od indywidualnych Polek, popierających nasze działania.

(…)

Rozmawiała Ilona Lee

mojeNYC.com
aby przeczytać cały wywiad – kliknij tutaj