W żelaznym lesie mieszkam
pod żelaznym drzewem śpię
Ołowianym powietrzem oddycham
rdzawa przeszłość krew moją żre
Zmarszczki chodnika
moje serce łzami wypełnia
co z każdym biciem z bólu szlocha
gdyż porasta go ciernia
Przydrożna latarnia ponure myśli
blaskiem nadziei naświetla
Z dłoni rodzinne zdjęcie wypada
gorycz na szyi zaciska jak pętla
Cień duszy mojej
nieufnie z pudełka na świat wygląda
Ze wstydu się chowa
przed krytyką oka co na mnie spogląda
Głód często posiłkiem jedynym jest moim
a smutek i pustka danie doprawia
Latarni światło chęcią życia mnie poi
jak słońce nocą humor poprawia
Boje się świata, istnieć nie pragnę
a praca zbyteczną się stała
Do mojej latarni pacierz odmawiam
aby do dzieci mnie już zabrała
Choć w brudzie leżę i brudną mam odzież
odważnym ciałem nie śmierdzę
Myśl samobójcza po głowie mi chodzi
lecz z wiary do Boga zbudowałem twierdzę
Zjem to co znajdę, co syty wyrzuci
i pies z szarym szczurem mi nie ukradną
W śmieciach figurkę dziecka znalazłem
co buzię mej córki przypomniała ładną
Z dożywotnią pogardą żyję jak oprawca
co z dumą codzienną wojnę prowadzą
Oczy oceniają na miarę krawca
do wnętrza nie patrząc, mą osobą gardzą
Gdy na stercie gazet, betonu chłód znoszę
i głowę do snu moją układam
Światło nadziei o jeden sen proszę
jak rączki mych dzieci do modlitwy składam
Wiele pór roku żelazne me życie widziało
aż Bóg miłosierny użył swej mocy
Światło latarni świecić przestało
a ja się z rodziną połączyłem tej nocy
PAWEŁ JAĆKIEWICZ
KRAKÓW/NAPERVILLE