Antyterroryści przejęli kontrolę nad samolotem pasażerskim linii Aeromexico, który porwano w środę w godzinach wieczornych. Porywacze grozili zdetonowaniem na pokładzie ładunku wybuchowego. Żądali spotkania z prezydentem kraju. Po wylądowaniu w stolicy Meksyku porywacze wypuścili wszystkich pasażerów.
Z samolotu wyprowadzono sześciu zakutych w kajdanki mężczyzn. Boliwijczycy, którzy grozili zdetonowaniem bomby, opanowali maszynę wkrótce po starcie i kazali pilotom lecieć do stolicy. Żądali rozmowy z prezydentem Meksyku Felipe Calderonem.
Niedługo po wylądowaniu w stolicy wypuszczono wszystkich 104 pasażerów. Ponieważ porywacze przez cały czas zachowywali się bardzo spokojnie, niektórzy z pasażerów mieli ponoć nie zdawać sobie sprawy z tego, że coś im grozi. Dopiero gdy zobaczyli policyjne syreny na lotnisku zorientowali się, że coś jest nie tak. Po akcji antyterrorystów okazało się, że na pokładzie nie było żadnej bomby.
Samolot wystartował z popularnej miejscowości wypoczynkowej Cancun, jego celem zgodnie z planem lotów i tak miała być stolica kraju.
104 pasażerów na pokładzie meksykańskiego samolotu linii Aeromexico odetchnęło z ulgą, gdy okazało się, że mężczyzna, który uprowadził ich samolot jest niegroźnym religijnym fanatykiem. Dodatkowo działał sam, chociaż twierdzi, że pomagały mu trzy osoby boskie.
Boeing 737 leciał z Boliwii, z międzylądowaniem w popularnej miejscowości wypoczynkowej Cancun. Tuż przed lądowaniem w Mexico City do jednego z członków załogi podszedł mężczyzna z Biblią
Samolot leciał z Boliwii, z międzylądowaniem w kurorcie Cancun
w ręku i oznajmił, że wraz z trzema innymi osobami porywa samolot.
Grożąc zdetonowaniem bomby domagał się rozmowy z prezydentem Meksyku Felipe Calderonem.
Piloci powiadomili o tym zajściu centrum kontroli lotów, więc na płycie lotniska w meksykańskiej stolicy na samolot czekały już ciężarówki pełne policjantów, a nad obiektem krążyły policyjne helikoptery.
Za pośrednictwem pilotów, policjanci wynegocjowali wypuszczenie z maszyny większości pasażerów. Gdy ci opuścili samolot, do środka wtargnęły siły bezpieczeństwa.
W pierwszej chwili aresztowano dziewięć osób, lecz wkrótce podano, że porywacz był tylko jeden – 44-letni Jose Flores. Okazało się również, że na pokładzie samolotu nie było ładunku wybuchowego.
Na przesłuchaniu Flores wyjaśnił śledczym, że trzema pozostałymi osobami, o których wspominał, są… “Ojciec i Syn i Duch Święty”. Jak przekonywał, samolot porwał przymuszony boskim objawieniem.
Miał w nim jakoby otrzymać informację o zbliżającym się trzęsieniu ziemi, przed którym chciał ostrzec prezydenta Calderona. Dodał, że za atrapę ładunku wybuchowego posłużyła mu puszka po soku.
Jak powiadomił meksykański minister ds. bezpieczeństwa Garcia Luna, Flores jest narkomanem, skazanym w Boliwii za napaść z bronią w ręku. W Meksyku mieszka od 17 lat. On sam przedstawia się zaś jako pastor w meksykańskim stanie Oaxaca.
Po raz ostatni samolot został porwany w Meksyku w 1972 r.
PAP, Reuters