Ile emigrant chowa w kieszeni? – to pytanie niemal zawsze nurtuje krewnych i znajomych, którzy zostali w kraju. Rodzinom w Polsce wydaje się często, że emigranci śpią na pieniądzach, tylko nie chcą się nimi podzielić. Gdy emigrantowi już wszystko zaczyna się układać – ma stabilną pracę, własny kąt i dobre perspektywy – przychodzą ciosy ze strony, z której się ich nie spodziewał – czytamy w materiale na łamach witryny Onet.pl, a często jakże bolesne kwestie, które porusza autorka Agata Bar dotyczą praktycznie całej Polonii, od Sydney w Australii po Jackowo w Chicago. Poniżej fragmenty.
Emigrant to zdrajca?
Zielony szablon blogu – z łąką w tle – budzi nadzieję. To jedna z głównych cech autorki, posługującej się nickiem Łodyga. Jest słaba i łamliwa, ale w jej duszy cały czas tli się nadzieja. Mieszka w Norwegii od prawie dwóch lat. Zanim się tam przeprowadziła z całą rodziną, do pracy pojechał sam mąż.
Były obawy, tęsknota i łzy. Nie był to dla nich łatwy okres – młode małżeństwo z niespełna dwuletnim stażem i małym synkiem… Podjęli jednak decyzję, że chcą żyć inaczej, chcą pracować i dostawać za to należyte wynagrodzenie. Jednak wizja lepszego życia nie była jedynym powodem emigracji. Chcieli wyjechać, gdyż po narodzinach syna ich relacje z teściami zupełnie się zmieniły. Dumni dziadkowie (mimo iż to nie był ich pierwszy wnuk) chcieli go wychowywać po swojemu, jak pisze blogerka – chcieli go sobie przywłaszczyć. Wspólne mieszkanie z teściami stało się niemożliwe. Tym sposobem osiedlili się w Norwegii i zaczęli wszystko budować od nowa.
Udało im się osiągnąć sukces. Choć pracuje tylko mąż, ich sytuacja materialna jest stabilna. Wydawać by się mogło, że tej pełni szczęścia nic już nie zmąci… Problem pojawił się po stronie rodziny, która została w kraju. Nie dość, że nie wykazywali chęci do podtrzymywania kontaktu, to jeszcze mieli pretensje i wielki żal do Łodygi: Niektórzy traktują emigranta jak zdrajcę. Moja kuzynka atakuje mnie przy każdej możliwej okazji, bo przecież zostawiłam tatę, resztę rodziny, bo nie ma nas na rodzinnych spotkaniach…
Emigracja pokazała Łodydze, kto tak naprawdę jest jej bliski i na kim może polegać – trzeba było wyjechać bardzo daleko, żeby się o tym przekonać – dodaje. Obowiązek utrzymywania kontaktu, pamiętania o ważnych datach czy życzeniach – spoczywa wyłącznie na jej barkach. Ona ma o wszystkim pamiętać, a rodzinie się to po prostu należy. Wysyłamy kartki urodzinowe, imieninowe. Kupujemy prezenty dla siostrzeńców, bratanków i rodziców. Drobiazgi, ale zawsze pamiętamy. A tutaj nikt nas nie chce odwiedzić, nie dostałam żadnej kartki na imieniny.
Zainteresowanie ani pomoc nie nadchodzą także w bardziej kryzysowych momentach. Jeśli wydarzy się naprawdę coś złego – nie można liczyć na pomoc bliskich. To my nieustannie służyliśmy pomocą wszystkim, tymczasem gdy sami znaleźliśmy się w wielkiej potrzebie – pomocy nie było żadnej. Nawet telefonu. Okazało się bowiem, że przejechanie granicy jest dla niektórych barierą nie do przeskoczenia. Nawet gdybyśmy za wszystko zapłacili. Niechęć przed niesieniem pomocy przeradza się nawet we wrogość, kiedy rodzina zgłębi zawartość portfela emigranta i przeliczy go na złotówki…
Razem z Łodygą dotarli do Norwegii jej znajomi. Są młodym małżeństwem – na początku swojej życiowej drogi. Nie mają dzieci. Przyjechali do pracy i chcą w ciągu kilku lat uzbierać pieniądze na mieszkanie i wrócić do kraju. Obydwoje pracują – odkładają każdy grosz. Podczas ostatnich odwiedzin w Polsce ktoś z rodziny dowiedział się, jaki mają stan konta i runęła lawina. Nagle zaczęły się docinki, że „kapitaliści, że bogacze, że teraz to mogą sobie pozwolić na to czy tamto, bo przecież mają pieniądze”.
Jedni decydują się na życie w kraju i kredyt mieszkaniowy, inni wolą wyjechać. Cel jest ten sam – zapewnienie godziwych warunków rodzinie, kupno mieszkania, stabilizacja finansowa. – Dlaczego jednak rodakom tak doskwiera dobrobyt emigrantów? – zastanawia się Łodyga. – Dlaczego tak źle się nas postrzega, traktuje jak zdrajców, wytyka błędy?
Pod blogową notką Łodygi pojawiło się wiele komentarzy emigrantów, którzy potwierdzali pewien schemat, jaki panuje w ich relacjach z rodziną. Nieważne, ile pieniędzy, kartek, prezentów poślesz. Zazdrość nie zniknie, wręcz się nasili, bo skoro możecie to wszystko posyłać, to was stać, więc jest czego zazdrościć. Jedyne wyjście, to odciąć pępowinę i stworzyć od podstaw własny świat, poszukać znajomych – pisze w komentarzu dvt.
Prawdziwy weteran emigracji Komtur, który do tej pory pracował aż w sześciu krajach, wyznaje: – Długo żyłem złudzeniami, jaką mam fajną rodzinkę i znajomych, jakie kontakty utrzymuję, przyjeżdżając na trzy dni do Polski. Tłukłem się nocnymi pociągami, aby ich odwiedzić, bo przecież ktoś czeka. Pomagałem jak mogłem, bo to na dom ktoś potrzebował, to na auto, a to córka szła do komunii… znacie to. Gdy zmienił mi się system pracy i nie mogłem tak często dzwonić, a potem jeszcze zachorowałem – zostałem sam.
(…)
Agata Bar
Onet.pl
aby przeczytać całość – kliknij poniżej