7-lipca-fast_foodSieci fast foodów są pod presją dietetyków, szczególnie jeśli chodzi o serwowanie niezdrowej żywności dzieciom. W grę wchodzą poważne ograniczenia w obrocie, niektórzy mówią nawet o zakazie sprzedaży szybkiego jedzenia. Pomysł nieprzypadkowo pojawił się w czasach recesji, kiedy popyt na takie jedzenie jest zdecydowanie większy.

Radny Nowego Jorku Eric Gioia pracuje nad projektem ustawy, która zakazuje sieciom fast food otwierania nowych lokali w promieniu 160 metrów od szkół. Gioia podpiera się najnowszymi badaniami z Kalifornii. Analizy Uniwersytetu Columbia i Uniwersytetu Kalifornijskiego wskazują na znacząco większą otyłość uczniów w szkołach, przy których sprzedaje się hamburgery i frytki. Liczba otyłych dzieci jest tam o 5,2% wyższa niż w pozostałych szkołach.

Janet Currie, profesor ekonomii precyzuje te badania mówiąc, że wpływ na dzieci mają tylko te marki, które wyrobiły sobie z nimi silną więź. W szkołach, w pobliżu których jest McDonald’s otyłość jest znacznie większym problemem, niż tam gdzie swe produkty sprzedaje Joe’s Pizza, sieć zdecydowanie mniej popularna wśród dzieci.

Nowojorski radny ma świadomość, że za otyłość młodych Amerykanów nie odpowiadają tylko sieci fast food.

– Cały kraj musi podjąć walkę z otyłością. Trzeba być dobrym rodzicem i wychowywać zdrowsze dzieci – zachęca Gioia.

Z wagi problemu zdaje sobie sprawę także rząd federalny, który obiecał zająć się reklamą fast food. Podkreślał to ostatnio Jon Leibowitz, nowo mianowany przewodniczący Federalnej Komisji Handlu.

Amerykańscy ustawodawcy nie są bez szans w walce z sieciami fast food. W ostatnich latach coraz częściej łączy się otyłość, cukrzycę i inne problemy zdrowotne z regularnym spożywaniem fast food. Ostra krytyka przynosi pierwsze efekty. Sieci szybkiego jedzenia ograniczają reklamę skierowaną do dzieci. McDonald’s w popularnych zestawach dla dzieci Happy Meals zamiast frytek proponuje kawałki jabłka, Taco Bell oferuje słodkie ziemniaki.

A jednak opinia publiczna jest nadal zaniepokojona wpływem fast foodów na dzieci. Rzecznicy konsumentów domagają się regulacji, które pozwolą chronić dzieci od reklam szybkiego jedzenia, tak jak są one chronione od reklam alkoholu i tytoniu.

Co na to sieci szybkiej obsługi? Ellen Davis, rzeczniczka krajowej rady sieci restauracyjnych, zwraca uwagę, że badania, na które powołują się zwolennicy nowych przepisów, nie biorą pod uwagę takich czynników jak poziom wychowania fizycznego w szkołach, skuteczność szkolnego programu obiadów, czy położenia szkoły na wsi i w mieście.

– Restauracje sieciowe są wiarygodnymi firmami i nie są wrogo nastawione przeciwko zdrowiu dzieci. Porównywanie ich do dealerów narkotyków jest śmieszne i nieuzasadnione – uzasadnia Ellen Davis.

Sieci nie chcą być gołosłowne. McDonald’s i Burger King znalazły się wśród 15 firm spożywczych, które zobowiązały się koncentrować reklamę na zdrowej żywności. Firmy zgodziły się na to, by połowa przekazu reklamowego kierowanego do dzieci zawierała żywność, którą amerykańska administracja definiuje jako zdrowa. Ponadto reklamy nie mogą pojawiać się w szkołach. Czy takie deklaracje są szczere? Trudno w to uwierzyć, słysząc rzecznika McDonald’s: – 100% naszych reklam dla dzieci w USA koncentruje się na dobru dziecka – powiedział Danya Proud.

Krytycy sieci fast food porównują je z producentami papierosów, które jako pierwsze dziesięć lat temu przeżyły atak za reklamę kierowaną pod adresem dzieci. Dla obu grup młodzi ludzie są najważniejszą grupą docelową. David Kessler, który w 1990 roku pracował przy regulacjach antynikotynowych, w swojej książce “The End of Overeating” zwrócił uwagę na nadużycia branży spozywczej. Jego zdaniem w przypadku reklamy tytoniu sprawa była prostsza, ponieważ można bez niego żyć. – Nie możemy żyć bez jedzenia. Dlatego trzeba zmienić mentalność ludzi, zmienić amerykańskie podejście do jedzenia. Nie za dużo, nie za szybko, ale smacznie, zdrowo i z umiarem – sumuje David Kessler.

Bartosz Dyląg

hotmoney.pl